Trochę ponad tydzień temu, 20 czerwca, otwarta została pierwsza w Polsce (i jedna z pierwszych w Europie) restauracja amerykańskiej sieci Fuddruckers. Znajduje się ona w nowej strefie restauracyjnej Centrum Handlowego "Wola Park" w Warszawie. Kilka dni po otwarciu postanowiliśmy sprawdzić, czy rzeczywiście serwują tam "World's Greatest Hamburgers®". :)
Zaczyna się dobrze, bo Fuddruckers Warszawa to restauracja z prawdziwego zdarzenia z obsługą kelnerską, a nie zwykły fast-food, typowy dla centrów handlowych. Wprawdzie jest też możliwość złożenia zamówienia bezpośrednio w znajdujących się przy wejściu kasach, ale to tylko jak chcemy coś wziąć na wynos.
Restauracja Fuddruckers wyglądem przypomina typowy amerykański diner. Lokal utrzymany jest w kolorach bieli, czerwieni i niebieskości, czyli flagi... wiadomo jakiego kraju. Na ścianach znajdują się neony, pod sufitem podwieszone są telewizory.
Zajmujemy miejsce przy jednym z kilkunastu boksów ze skórzanymi kanapami i stolikiem w czarno-białą szachownicę. Po restauracji kręci się sporo jakichś menedżerów (których było nawet więcej niż kelnerek;). Obecni byli chyba nawet i właściciele ze Stanów.
Kelnerka sympatyczna, chociaż jeszcze nie do końca orientowała się w menu. Zresztą nie jest ono takie do końca jasne, szczególnie jeśli chodzi o zestawy z burgerami. Pewnie niedługo zostanie ono lekko zmodyfikowane.
Możecie je sprawdzić tutaj: Menu w Fuddruckers Warszawa (7 MB)
Jeśli chodzi o burgery, to w Fuddruckers mamy do wyboru 10 gotowych kompozycji i dwa warianty - medium (150g mięsa) i large (220g mięsa). Można też sobie stworzyć własnego burgera wybierając składniki z listy, cenowo wychodzi dokładnie tak samo.
Z burgerem można sobie stworzyć zestaw Combo i tu się zaczynają lekkie schody. :)
W menu wygląda to tak:
Początkowo myślałem, że sobie wezmę burgera 150g, a do niego zestaw z dużymi frytkami (a w zasadzie to łódeczkami ziemniaczanymi) oraz napojem/piwem, a więc dopłacę do tego 10 złotych. Ewentualnie zamiast napoju dopłacę jeszcze 8 złotych do shake'a. Jednak okazało się, że w tym rozumowaniu są aż dwa błędy. ;)
Okazuje się, że jeśli chodzi o zestaw, to po pierwsze - do średniego burgera (150g) można wziąć tylko zestaw medium (czyli dopłacić 8 zł za średnie frytki i napój), a do dużego burgera (220g) zestaw large (czyli dopłacić 10 zł za duże frytki i napój).
A po drugie, jeśli chodzi o shake'a, to można go wziąć tylko osobno (bez frytek), dopłacając 8 złotych do burgera (zamiast 12,90 zł, czyli tyle ile kosztuje normalnie). Także trzeba się zdecydować czy chcemy stworzyć zestaw Combo z frytkami i napojem (za 8/10 zł) czy z shakiem (za 8 zł).
Jak już się wszystkiego dowiedzieliśmy, to można było w końcu złożyć zamówienie. Oboje wybraliśmy w sumie podstawowe wersje burgerów (o średniej wielkości - 150g). Ja - Bacon Cheddar Burger (21 PLN), czyli jak sama nazwa wskazuje, z bekonem i serem cheddar, a Ania własną, również nieskomplikowaną kompozycję - z bekonem i serem szwajcarskim (21 PLN). Jak już kelnerka odeszła od naszego stolika, to się zorientowałem, że nie padło pytanie o stopień wysmażenia mięsa. Nie wiem czy to jej błąd, czy po prostu o to nie pytają i jak coś, to trzeba się samemu upomnieć.
Nasze burgery prezentowały się następująco:
Dobrze, że miałem już w ręku aparat, bo wyglądały tak apetycznie, że pewnie bym zapomniał cyknąć tych paru zdjęć. ;)
Ale zaraz, zaraz, to jeszcze nie jest ich ostateczne stadium. W restauracji Fuddruckers znajduje się bowiem bar ze świeżymi warzywami oraz sosami, którymi możemy sobie dowolnie nasze burgery dekorować.
W tym barze sałatkowym znajdują się: sałata, pomidory, papryczki jalapeňo, pokrojona w kostkę cebulka oraz taka à la salsa. Jeszcze chyba powinny być ogórki konserwowe, ale widocznie mieliśmy pecha. Dostępne były także sosy: ketchup, musztarda, majonez, tabasco, tabasco mild, a także oliwa z oliwek oraz pieprz i sól.
Jest to bardzo dobre rozwiązanie, że można sobie nałożyć składniki według własnego uznania. Jak ktoś lubi ostrzej, to nie musi sobie żałować jalapeňo (tak swoją drogą, to nie wiem czemu ten dodatek występuje w menu za dopłatą 2 zł:), a jak ktoś nie lubi np. pomidorów (a podobno są takie osoby;), to nie musi się obawiać, że jego burger będzie zawierał to warzywo. :)
Udało nam się w końcu stworzyć takie kompozycje:
Po złożeniu, burgery prezentowały się całkiem okazale. Przynajmniej jeśli chodzi o wielkość, bo może nie wyszły zbyt fotogeniczne, ale z drugiej strony za dużo czasu to na zdjęcia nie poświęciłem... :)
W smaku - rewelacja! Nie wiem czy są one "najlepsze na świecie", ale na pewno najlepsze, jakie do tej pory jadłem. Mięso wysmażone raczej w stopniu "medium well", ale nadal mięciutkie. Aż mi się przypomniał "burger" w Ed Red w Krakowie... niestety nie były to za dobre wspomnienia. W saloniku w hotelu Maritim w Berlinie było już lepiej, ale też jednak nie ten poziom co w Fuddruckers.
Ciekawa w smaku była bułka, która do tego dzielnie się trzymała i nie pozwoliła hamburgerowi się rozpaść. Aha, warto też wspomnieć, że bułki są tu wypiekane na miejscu.
No nie ma się do czego przyczepić. Może jedynie do braku serwetek na stoliku, bo te się przy jedzeniu burgerów mocno przydają.
Do burgerów zamówiliśmy po shake'u (+8 PLN, w zestawie). Tu również byliśmy bardzo zgodni i oboje wybraliśmy smak Oreo, a były jeszcze: waniliowy, kawowy, czekoladowy, truskawkowy i o smaku masła orzechowego). Dość długo niestety trzeba było na nie czekać, już mieliśmy gdzieś połowę burgerów za sobą (a raczej "w sobie";).
No, ale warto było czekać. Shake Oreo w Fuddruckers prezentuje się następująco:
I smakuje równie dobrze, szczególnie za sprawą pokruszonych ciastek Oreo w środku. Gruba słomka miała swoje zastosowanie, chociaż przydałaby się jeszcze długa łyżeczka, żeby sobie można było lepiej poradzić z największymi kawałkami Oreo, które zostają na dnie... mmm. :)
Tylko drobna uwaga - mogliby jeszcze popracować nad ujednoliceniem wyglądu podawanych shake'ów. ;)
Dostaliśmy dwa jednocześnie. Jeden wyglądał tak jak na zdjęciu powyżej, a drugi...
Ciekawe czy zgadniecie, który mi się "trafił", a który Ani :))
Nie wiem czy to bardziej z łakomstwa czy ciekawości, ale zainteresowała mnie jeszcze ta "amerykańska pizza". ;) Zamówiliśmy więc sobie jeszcze taką o nazwie "California Hell" (24,90 PLN) m.in. z kiełbasą pepperoni, jalapeňo i pieczarkami.
Całkiem niezła, na cienkim cieście, trochę podobnym do tego w Pizzy Hut. Tylko nie wiem czy to zaleta czy wada, jeśli chodzi o stopień jej "amerykańskości", w Stanach jeszcze niestety nie byłem. ;)
Lokal opuściliśmy mocno najedzeni. Myślę, że trzeba tu będzie jeszcze wrócić... :)
Kliknij, jeśli podobał Ci się wpis:
Obżartuchy ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe kto tą osobą, która nie lubi pomidorów :)
OdpowiedzUsuńAle tak BTW to mi smaka narobiłeś na te burgery...
Hehe, no ciekawe, ciekawe.. :)
OdpowiedzUsuńNo może rzeczywiście nie wyglądają, ale były całkiem spore, szczególnie już z warzywami :) Zawsze można wziąć tego 220g (i chyba tak zrobię następnym razem..:), ewentualnie z dodatkowym kotletem, chociaż tego to już sobie nie wyobrażam zjeść :)
Zbyt duże to te burgery nie są, jak na 21zł... W sumie to ja wolę iść np. do Między Bułkami. Po pierwsze - lokalizacja. Po drugie - lunch za 19zł. Ale, co kto lubi :)
OdpowiedzUsuń