Jeśli nawet Bangkok nie jest Waszą główną destynacją, a tylko przystankiem przed plażingiem na tajskich wyspach, to i tak polecałbym zostać w tym mieście co najmniej kilka dni. No chyba, że ktoś nie jest fanem metropolii. Ja sam pod koniec zeszłego roku (listopad/grudzień) spędziłem w Bangkoku ponad tydzień (z jednodniowym wyskokiem do Pattayi) i miałem po tym czasie mocny niedosyt.
Na tyle, że po kolejnym tygodniu spędzonym w Dubaju (który okazał się o wiele nudniejszym miastem, szczególnie że była to już moja druga w nim wizyta i większość atrakcji miałem zaliczonych), zamiast wracać do Warszawy, bardzo spontanicznie postanowiłem wrócić... jeszcze na ponad tydzień do Bangkoku. :)
W sumie więc spędziłem w stolicy Tajlandii prawie trzy tygodnie. Głównie na zwiedzaniu, jedzeniu, "hotel spottingu" czy po prostu kręceniu się po mieście. Postanowiłem więc zebrać do kupy trochę praktycznych porad dotyczących podróży do Bangkoku. Poniżej znajdziecie m.in. informacje na temat (nie)wymaganych wiz, kantorów i waluty, którą warto ze sobą zabrać, internetu mobilnego, transportu z lotniska do miasta, komunikacji miejskiej w Bangkoku, cen w sklepach czy tajskiego alkoholu.
Lot z Warszawy do Bangkoku
Jest trochę opcji na dostanie się z Warszawy do Bangkoku, ale prawdopodobnie najlepszą z nich jest skorzystanie z którejś z bliskowschodnich linii lotniczych odlatujących z Lotniska Chopina, czyli na chwilę obecną: Emirates lub Qatar. Ja leciałem z tymi pierwszymi i muszę przyznać, że jest to już samo w sobie bardzo ciekawe doświadczenie, tym bardziej, jeśli ktoś nie leciał jeszcze aż tak daleko lub tak dużymi, szerokokadłubowymi samolotami. Dla mnie to było pierwsze doświadczenie z największym pasażerskim samolotem świata, czyli Airbusem A380-800, a to tego jeszcze z nowiutkim jego egzemplarzem. Gdyby ktoś był ciekaw, to obszerną relację ze wszystkich moich lotów Emirates na tej trasie opublikowałem tutaj:
RELACJA: Warszawa - Dubaj - Bangkok w klasie ekonomicznej linii Emirates. (nowość, październik 2018)
RELACJA: Warszawa - Dubaj - Bangkok w klasie ekonomicznej linii Emirates. (nowość, październik 2018)
Wiza do Tajlandii
Od prawie siedmiu lat polscy obywatele nie potrzebują wizy przy wjeździe do Tajlandii w celach turystycznych na nie dłużej niż 30 dni. Wystarczy wypełnić kartę wjazdu - Arrival Card, którą dostaniemy w samolocie (a jak nie, to będzie trzeba ją wziąć na lotnisku). Oprócz swoich danych i krótkiej ankiety, należy podać m.in. adres pobytu w Tajlandii - ja wpisałem po prostu InterContinental Bangkok, mimo że to nie był nawet pierwszy hotel, w którym miałem nocować. I tak nikt tego dokładnie nie sprawdza... :)
Wraz z Arrival Card dostaje się też kartę wyjazdu - Departure Card, która będzie potrzebna przy wylocie z Tajlandii. Teoretycznie więc powinno się tej karty pilnować przez cały wyjazd, ale tak na prawdę to nie ma się co przejmować, nawet jeśli ją zgubimy. Na lotnisku będzie można wziąć i wypełnić nową.
Przekraczając granicę Tajlandii, należy posiadać paszport ważny co najmniej 6 miesięcy (od momentu wjazdu), a poza tym (chociaż już raczej teoretycznie, bo chyba rzadko się zdarza, żeby to sprawdzali) bilet potwierdzający opuszczenie Tajlandii w ciągu 30 dni oraz środki finansowe w wysokości 10.000 bahtów (~1100 złotych) na osobę lub 20.000 bahtów na rodzinę. Urzędnicy imigracyjni mogą także wymagać posiadania dokumentów potwierdzających turystyczny charakter wizyty (np. potwierdzenia rezerwacji hotelu).
Więcej informacji o sprawach wizowych znajdziecie na stronie Ambasady Królestwa Tajlandii w Warszawie lub na stronie MSZ.
Co można wwieźć do Tajlandii?
W ramach limitu bezcłowego do Tajlandii można wwieźć do 1 litra alkoholu, 200 szt. papierosów lub 250 g. tytoniu. Nie można (przynajmniej w teorii) wwozić e-papierosów oraz nabojów do nich.
Przy zakupie alkoholu w strefie bezcłowej na lotnisku np. w Warszawie, należy pamiętać, żeby w sklepie zapakowali go nam w specjalną torbę, aby potem w trakcie przesiadki (np. w Dubaju) nie było problemu z zabraniem butelki na pokład.
Kantory, tajska waluta, bankomaty
Obowiązującą w Tajlandii walutą jest baht (THB), który dzieli się na 100 satangów. Występują banknoty o nominałach: 20, 50, 100, 500 i 1000 THB oraz monety: 10, 5, 2, 1 THB. Są też monety 50- oraz 25-satangowe, ale raczej rzadko spotykane.
1 baht (THB) to około 11 groszy, czyli 100 bahtów to 11 złotych.
Jaką wziąć walutę, gdy lecimy do Tajlandii? Najlepiej którąś z najpopularniejszych, czyli dolary amerykańskie, euro lub funty. Na pewno nie ma sensu kupować bahtów jeszcze w Polsce.
Kantory w Bangkoku dostępne są na każdym kroku. Kursy wymiany walut wszędzie są raczej podobne, może z niewielkimi różnicami, a najlepsze przeważnie są w kantorach "SuperRich". Nie spotkałem się, żeby jakiś kantor czy bank pobierał prowizję za wymianę walut. Często jednak kurs zależy od tego ile pieniędzy wymieniamy i jest trochę wyższy np. w przypadku wymiany co najmniej 50 USD.
Żeby wymienić w Tajlandii walutę, trzeba okazać swój paszport (lub jego kserokopię), ewentualnie może też wystarczyć dowód osobisty.
Jeśli ktoś nie lubi wozić ze sobą za dużo gotówki, to może oczywiście ją wypłacać z bankomatów. Należy jednak pamiętać, że większość z nich pobiera prowizję ok. 220 THB (czyli ok. 24 PLN) niezależnie od kwoty, więc lepiej za często tego nie robić. Do tego oczywiście trzeba jeszcze mieć kartę, która sama w sobie nie ma żadnych opłat za bankomaty, a najlepiej jeszcze żeby była np. w USD, żeby nie tracić na dwukrotnym przewalutowaniu.
Ja miałem ze sobą między innymi kartę walutową USD Alior Banku. Na następny wyjazd zabiorę także kartę Revolut, którą niedawno wyrobiłem i nie miałem okazja jeszcze z niej korzystać.
W Bangkoku na głównym lotnisku Suvarnabhumi (BKK) kilka kantorów znajduje się na hali przylotów, tuż obok siebie. Kursy mają trochę słabsze niż na mieście, więc nie ma co za dużo waluty wymieniać, oby starczyło na kartę SIM i dostanie się do miasta. Na lotnisku widziałem kurs dolara za 30,77 THB, a potem na mieście 32,23, więc różnica to było niecałe 5% na naszą niekorzyść. Podobno jest też na lotnisku kantor SuperRich - na samym dole, tuż przy zejściu do kas kolejki Airport Rail Link (o której za chwilę).
Internet mobilny 3G/4G w Tajlandii
Niezbyt sobie wyobrażam pobyt w Tajlandii (czy samym Bangkoku) bez dostępu do internetu w telefonie. Bez niego już samo poruszanie się po mieście byłoby bardzo utrudnione. Na szczęście internet mobilny jest tam łatwo dostępny i niedrogi. W Bangkoku jest niby sporo miejsc z darmowym wi-fi (jak chociażby na lotnisku), ale dla komfortu i świętego spokoju nie warto oszczędzać tych paru złotych dziennie.
Na lotnisku Suvarnabhumi w Bangkoku (na poziomie przylotów, tuż za kantorami) znajduje się kilka stoisk tajskich sieci komórkowych - DTAC, AIS i TrueMove.
Wszystkie one sprzedają karty SIM z dostępem do internetu. Przeważnie się to nazywa Tourist SIM czy Traveller SIM, a ich oferty są niemal identyczne, np. 299 THB (ok. 33 PLN) zapłacimy za 8 dni dostępu do internetu 4G.
Mi polecono tę pierwszą sieć i właśnie z ich karty skorzystałem, szczególnie że wtedy akurat mieli jakąś promocję na dodatkowe gigabajty internetu o najwyższej szybkości w ramach tych 8 dni. Do tego na koncie było też trochę bahtów do wykorzystania na rozmowy, smsy czy dodatkowe dni internetu, z czego też skorzystałem znajdując odpowiedni pakiet prepaid.
Do zakupu karty SIM potrzebny jest paszport.
Bangkok: dojazd z lotniska Suvarnabhumi (BKK) do miasta
Jak już wymieniliśmy trochę waluty na bahty oraz mamy dostęp do mobilnego internetu, to nie pozostaje nic innego, jak tylko dojechać z lotniska do miasta. Mamy na to kilka opcji.
Taksówką do centrum Bangkoku dojedziemy za jakieś 400-500 THB. Ich postój znajduje się na 1. piętrze, czyli poziom niżej od Przylotów (Arrivals). Olewamy naganiaczy, pobieramy numerek i wsiadamy do odpowiedniej taksówki. Raczej te taksówki powinny być w porządku, ale nie zaszkodzi się upewnić, że włączy licznik (taxi-meter). Do ceny licznika dojdzie jeszcze cena postoju na lotnisku (50 THB) oraz kilkadziesiąt bahtów za jazdę autostradą.
Opis poszczególnych pięter na lotnisku BKK. |
Taniej od taksówek, ale równie wygodnie, do miasta dojedziemy
Aktualizacja: 8 kwietnia 2018 r. Uber wycofał się z kilku państw Azji Południowo-Wschodniej, w tym też z Tajlandii. Zamiast niego korzystać jednak można z aplikacji Grab, która to firma go wykupiła.
Jeśli chcemy się dostać z lotniska w okolice Khao San Road, to widziałem, że uruchomiono linię autobusową S1 odjeżdżającą z poziomu nr 1 prosto na tę imprezową ulicę, a koszt biletu to 60 THB.
Natomiast, moim zdaniem, najlepszym sposobem na dostanie się z lotniska do centrum Bangkoku jest skorzystanie z kolejki Airport Rail Link. Jej stacja znajduje się na najniższym poziomie lotniska - poziomie B. Najwygodniej jest zjechać windą, ale można też skorzystać (kilkakrotnie bo to 2 piętra w dół od Arrivals) ze schodów ruchomych. Strzałki pokierują nas do oznaczonej na niebiesko linii City Line oraz znajdującej się obok czerwonej linii Express Line. Ta druga to nawet nie wiem czy obecnie działa (nie była zbyt popularna, za to co najmniej trzy razy droższa, ale niewiele szybsza). Ja natomiast kilkakrotnie korzystałem z City line.
Airport Rail Link działa od 6:00 rano do północy. Pociągi City Line kursują co jakieś 10 minut, a przejazd kosztuje niewiele - od 15 do 45 THB, w zależności od liczby stacji. Dzięki tej kolejce łatwo i bez zmartwień o korki, dodatkowe opłaty czy cokolwiek innego, dojedziemy np. do metra (MRT) - stacja Makkasan czy do kolejki BTS - stacja Phaya Thai (ostatnia). W jakieś 25-30 minut.
Bilety (a właściwie to takie okrągłe tokeny) na ARL kupimy w automatach lub kasie koło bramek wejściowych. Korzystanie z automatów jest bardzo proste. Przełączamy język na angielski, klikamy nazwę docelowej stacji i wybieramy liczbę biletów. Płatność była tylko gotówką, przynajmniej w automacie.
Automat na stacji Makkasan, w kierunku lotniska. |
Żeton na kolejkę oraz mapka pobrana z informacji. |
Przy korzystaniu z Airport Rail Link czy ogólnie komunikacji miejskiej w Bangkoku bardzo przydatne są mapy Google (tutaj cała trasa ARL). Na stacjach przeważnie dostępne jest darmowe wi-fi oraz gniazdka elektryczne, tak jak na stacji Makkasan poniżej:
Komunikacja miejska w Bangkoku - jak poruszać się po mieście
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy w Bangkoku była niezliczona liczba skuterów na ulicach. Czy to właśnie przejechał jakiś gang motorowerzystów? Nie, tak tu po prostu wygląda ruch uliczny (poza tym w Tajlandii jest on lewostronny).
Po chwili poruszania się po Bangkoku uświadamiamy sobie dlaczego właśnie jednośladów jest tu tak dużo. Narzekasz na korki w Warszawie czy innym sporym mieście? Tutaj można za takimi "korkami" zatęsknić. Ale już raczej za niczym innym się nie tęskni... :)
Ewentualnie jeszcze za światłami na przejściach dla pieszych, bo tych też dość często w Bangkoku brakuje. I to również na skomplikowanych skrzyżowaniach, na których nawet po światłach dla samochodów ciężko się zorientować czy rzeczywiście można już przejść przez pasy.
Ogólnie piesze poruszanie się po Bangkoku można by wpisać na listę sportów ekstremalnych. Trzeba nie dość, że uważać na mogące nadjechać z każdej strony pojazdy, patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć o jakąś dziurę w chodniku, to jeszcze spoglądać w górę i omijać zwisające kable wysokiego napięcia.
Nie jest to też miasto przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Często jedyną możliwością przejścia na drugą stronę ulicy jest skorzystanie z kładki, na którą się wchodzi po stromych schodach. O windach można zapomnieć, a nierzadko też i na stacjach Sky Train'u ich brakuje lub są niesprawne. Wysokie krawężniki, nierówne chodniki oraz ich gęste obłożenie przez uliczne stragany czy stoiska ze street foodem są też utrudnieniem dla osób poruszających się na wózku inwalidzkim.
Taksówki oraz Uber Grab
Jeśli chodzi o ruch na drodze, to nie jest w Bangkoku aż tak tragicznie, przynajmniej poza godzinami szczytu. Do tego taksówki są niedrogie, przynajmniej jeśli wybierzemy odpowiednią, czyli przeważnie żółto-zieloną lub różową z napisem TAXI-METER na kogucie (i upewnimy się, że na pewno ten licznik włączy).
Ja jednak głównie korzystałem z bardzo sprawnie w Bangkoku (w Pattayi trochę mniej) działającego Ubera. Ze zwykłego, z UberBLACK oraz UberSUV (przeważnie różnica w cenie nie była za duża). W Uberze nikt Cię nie oszuka, nie ma problemu, jeśli chodzi o licznik czy dogadanie się co do miejsca docelowego. Za przejazdy płaciłem od 80 do 180 THB (czyli jakieś 9 do 20 PLN) z podpiętą w aplikacji kartą USD.
Czasem to były krótkie odcinki, ale przejście w Bangkoku nawet tych kilkuset metrów piechotą z jednego hotelu do drugiego, w upale, z ciężką walizką i po dziurawych chodnikach, nie było warte zaoszczędzenia tych paru złotych.
Z drugiej strony, to nie zawsze jednak Uber wygrywa z taksówką. Szczególnie jeśli mamy taksówkę pod ręką, bo na Ubera czasem musiałem poczekać sporo dłużej niż te kilka minut, które podawała aplikacja. Bo albo gdzieś stał w korku, albo się po drodze zgubił, albo nawet jeszcze kończył poprzedni kurs. Nie mówiąc już o tym, że raz jak w nocy zamówiłem Ubera i przed tym jak dojechał, to mi padła bateria w telefonie, ale wypatruję tego modelu samochodu z zapamiętanym kawałkiem numeru rejestracyjnego przez dobre kilkanaście minut... Coś mnie w końcu tknęło, zeby sprawdzić po przeciwnej stronie (kilkupasmowej) ulicy. I rzeczywiście, ten samochód sobie tam stał, a kierowca... zdążył sobie zasnąć. :)
Było też tak, że kierowca Ubera nie mógł znaleźć drogi dojazdu do hotelu, mimo że byliśmy już niedaleko, ale rzeczywiście nawet sama aplikacja dziwnie pokazywała, więc krążyliśmy po jakichś rondach. Innego razu, jak jechałem na lotnisko, ale Uberem chciałem tylko dojechać do stacji Airport Linka, to facet nie wyłączył mojego przejazdu po tym jak już wysiadłem i po parunastu minutach, siedząc w pociągu, patrzę w telefon, a tu się okazuje, że rzeczywiście jadę na lotnisko, ale nie pociągiem, tylko nadal Uberem i to po autostradzie, za którą pobiera dodatkowe opłaty. To sobie zaoszczędziłem! Jednak Uber, po wysłaniu reklamacji mi w obydwu przypadkach bezproblemowo zwrócił kasę (tyle, ze straciłem pewnie parę groszy na przewalutowaniu).
Tak czy inaczej, polecam korzystanie z Ubera w Bangkoku. :) Ewentualnie z ich azjatyckiej konkurencji, czyli aplikacji Grab.
Aktualizacja: Obecnie pozostaje już tylko korzystanie z Graba, bo Uber został przez niego przejęty w Tajlandii i kilku innych państwach Azji Południowo-Wschodniej.
Moto taxi, czyli motorowe taksówki
Alternatywą dla zwykłych taksówek i receptą na korki są w Bangkoku taksówki motorowe. Na każdym kroku widać osoby (głównie facetów) w pomarańczowych, odblaskowych kamizelkach stojących obok swoich skuterów. Wystarczy im powiedzieć gdzie chcemy jechać, ustalić z góry cenę (przeważnie koło 50 THB, płatne po skończonej jeździe), zmówić modlitwę i już możemy z nimi wsiadać na tę motorynkę. Powinniśmy mieć też możliwość wypożyczenia kasku, ale trzeba się o to upomnieć. Dla własnego bezpieczeństwa, bo kierowca się niezbyt tym przejmuje (nie zawsze też ma drugi kask), mimo że to on, a nie pasażer, by musiał zapłacić ewentualny mandat, gdyby się ktoś przyczepił.
Sporo lokalsów korzysta z tego środku transportu do pokonywania krótkich dystansów lub ominięcia korków. Raczej rzadko kiedy w kaskach, często natomiast można zauważyć dziewczyny siedzące bokiem, z obiema nogami po jednej stronie motoru, do tego jeszcze wpatrzone w telefon komórkowy.
Ja się raz odważyłem przejechać moto taxi i, o dziwo, udało mi się przeżyć, trzymając się kurczowo uchwytu pod siedzeniem. Ciekawe doświadczenie, ale jednak raz wystarczy, bo jest do tego mocno niebezpieczne. Kierowcy niezbyt zważają na przepisy, a do tego rozwijają spore, jak dla tych motorynek, prędkości. Ja to i tak jechałem już późnym wieczorem, przy niedużym ruchu, ale przemykanie w bliskiej odległości od stojących w korku samochodów i lawirowanie między nimi, może się skończyć niezbyt przyjemnie, szczególnie jeśli nie uważamy na kolana czy łokcie.
Tuk tuk
Równie szaloną, chociaż trochę (ale tylko trochę) bezpieczniejszą opcją poruszania się po Bangkoku są tuk tuki, czyli takie zmotoryzowane riksze, przeważnie z jednym kołem z przodu i dwoma z tyłu. Kolorowe, wesołe, często również podświetlone niczym dyskoteka i z głośników wydające odpowiedni do tego muzyczny harmider.
Nie ominą raczej korków, ani też nie zapłacimy za przejażdżkę tuk tukiem mniej niż za taksówkę, ale są jednym z symboli Tajlandii, więc teoretycznie wypada się chociaż raz nim przejechać. Jest to bardziej atrakcja turystyczna niż środek transportu. Raczej nie zapłacimy mniej niż 100 THB za krótki odcinek, a cenę trzeba z góry wynegocjować.
Trzeba do tego uważać na tzw. "tuk tuk scam", czyli kierowcę namawiającego nas na podwiezienie (przeważnie za jakąś bardzo niską kwotę) do sklepu z pamiątkami czy do jakiejś innej atrakcji turystycznej (bo np. ta do której chcemy jechać jest niby dziś zamknięta). Kończy się to tak, że jesteśmy obwożeni po sklepach, w których naciągacze próbują nas namówić na zakup garniturów, wycieczek czy kamieni szlachetnych, które są co najwyżej kolorowymi szkiełkami. Oczywiście kierowca ma z tego wszystkiego prowizję. Nie ma oczywiście obowiązku kupienia czegokolwiek, ale nie wszyscy są wystarczająco asertywni. Z drugiej strony taka propozycja może być dobrym sposobem na przejechanie się tuk tukiem za bardzo niską cenę i "odhaczenie" tej aktywności z listy rzeczy, których trzeba w Bangkoku doświadczyć. Ale to tylko dla osób, które potrafią postawić na swoim. :)
Przejdźmy może do transportu publicznego, na którym można bardziej polegać... :)
BTS Skytrain
Bangkok Mass Transit System (w skrócie BTS), czyli kolejka naziemna. Bardzo popularny i wygodny środek transportu w Bangkoku. Kursuje od 6:00 do północy i ma dwie linie: BTS Sukhumvit Line oraz BTS Silom Line. Mają one jedną wspólną stację przesiadkową: Siam. Poza tym BTS łączy się z kolejką Airport Rail Link czy metrem (o którym za chwilę), więc korzystając z samych kolejowych połączeń można dostać się z lotniska BKK do wielu miejsc w Bangkoku.
Bilety na BTS można kupić na trzy sposoby. Na stacjach znajdują się, po pierwsze, proste biletomaty przyjmujące tylko monety (1, 5 lub 10 bahtowe). Wybiera się daną taryfę - od 15 do 52 THB - w zależności od długości podróży (obok przeważnie znajduje się rozpiska ile kosztuje przejazd na daną stację), wrzuca monety i czeka na bilet i ew. resztę. Po drugie, występują też biletomaty z ekranem dotykowym, na którym po prostu wybiera się stację, do której chcemy dojechać. Te biletomaty przyjmują również banknoty, chociaż jest ich zdecydowanie mniej, a więc trzeba się liczyć z kolejkami. Trzecim sposobem na zakup biletu BTS jest podejście do okienka, chociaż czasem sprzedają w nich bilety, a czasem tylko rozmieniają pieniądze na monety, żeby skorzystać z biletomatów.
Bilet na BTS jest wielkości karty kredytowej. Trzeba go wsadzić odpowiednią stroną do bramki podczas wchodzenia na stację i od razu odebrać. Potem podobnie przy wychodzeniu ze stacji, tyle że już bilet zostaje przez bramkę "zjedzony".
Są też, zdaje się, wielorazowe karty, które można doładowywać oraz jednodniowe (za 140 THB) z nielimitowanymi przejazdami danego dnia. Nie korzystałem z nich, ale mogą być przydatne, szczególnie w oszczędzeniu czasu, bo dość irytujące może być stanie w kolejkach przy każdym wejściu do BTS-u.
Stacje BTS są dobrze oznaczone, trzeba się tylko upewnić, że wsiadamy do dobrej linii (czemu obydwie są oznaczone kolorem zielonym, tylko jedna ciemnym, a druga jasnym, to nie wiem, ale ten problem jest tylko na stacji Siam), no i jeszcze w odpowiednim kierunku. :)
Metro MRT
Metropolitan Rapid Transit (w skrócie MRT), czyli kojejka podziemna lub po prostu metro. Kolejny wygodny środek transportu w Bangkoku, któremu nie straszne są korki.
Podobnie jak BTS, działa od 6:00 rano do północy. Również ma dwie linie: niebieską (MRT Blue Line) oraz fioletową (MRT Purple Line). Ta druga otwarta została zaledwie w 2016 roku i biegnie w północno-zachodniej części Bangkoku oraz - tak jak BTS - jeździ nad, a nie pod ziemią.
Główna, czyli niebieska linia metra łączy się zarówno z kolejką Airport Rail Link, jak i z obydwiema liniami kolejki BTS (z Sukhumvit Line nawet dwukrotnie).
Bilety na metro kosztują od 16 do kilkudziesięciu (39?) bahtów, w zależności od odległości. Biletem, tak jak w przypadku ARL, jest plastikowy okrągły token, który zbliża się do odpowiedniego miejsca na bramce podczas wchodzenia na stację, a wychodząc wrzuca się go do dziurki w bramce. No chyba, że wcześniej zauważy Cię pracownik metra i weźmie od Ciebie ten żeton, a sam otworzy szerszą furtkę, żeby Ci się łatwiej przechodziło z walizką. Co kilkukrotnie mi się zdarzyło, zarówno w metrze, jak i w BTS-ie. :)
Korzystając zarówno z MRT, jak i z BTS, warto sobie sprawdzić którym wyjściem (a są przeważnie oznakowane cyframi) powinniśmy wyjść z danej stacji, żeby się dostać do celu. Czasem są one od siebie mocno oddalone, brakuje wind czy ruchomych schodów, a często wychodząc np. z BTS-u trzeba pokonać kilka pięter i łatwo stracić orientację w którym kierunku idziemy. Często hotele czy właściciele apartamentów na AirBnb podają z którego wyjścia najlepiej jest skorzystać.
Autobusy BMTA
Wartym odnotowania środkiem transportu publicznego w Bangkoku są także autobusy (Bangkok Mass Transit Authority, w skrócie BMTA). Jest to zdecydowanie najtańszy sposób poruszania się po mieście, ale też i najmniej pewny oraz najbardziej narażony na korki.
Po Bangkoku jeździ ponad 3.500 autobusów mocno się od siebie różniących w zależności od koloru linii, do której należą (a przez to i kolorem samego autobusu). Niektóre są całkiem nowoczesne i klimatyzowane, a inne mocno rozklekotane i ich jedyną klimatyzacją są otwarte na oścież okna.
Autobusy w Bangkoku nie mają godzinowych rozkładów jazdy, na przystankach czy w samych autobusach nie ma też przeważnie rozpiski przystanków. Po prostu na przystankach wypisane są numery autobusów, które się na nich zatrzymują.
W sumie jedyną wygodną metodą na sprawdzenie jak i którym autobusem dojechać w dane miejsce jest korzystanie z... map Google. Właśnie między innymi dlatego tak istotne jest posiadanie dostępu do internetu w telefonie.
Chociaż i tak nie zawsze dany przystanek znajduje się tam, gdzie to wynika z mapy. Lub dana linia autobusowa jedzie dokładnie tak jak mapy pokazują. Szczególnie, ze linia danego numeru może mieć dwie wersje kolorystyczne autobusów, które mają trochę inną trasę lub dwa niby takie same numery mogą się różnić tylko jakimś małym dopiskiem po tajsku. :)
Ale ogólnie jazda bangkockim autobusem może być przygodą samą w sobie. Właśnie najlepiej tym czerwonym bez okien. Tylko nie można się nigdzie spieszyć.
Raz czekałem na dany autobus, niby na dobrym przystanku, i wszystkie już numery zdążyły przyjechać, tylko nie mój. Dochodziło już pół godziny czekania i już zwątpiłem czy on w ogóle tego dnia jeździł, ale zobaczyłem ten sam numer jadący w przeciwną stronę, więc jeszcze się na trochę uzbroiłem w cierpliwość. Ale w końcu gdzieś po trzech kwadransach czekania zwątpiłem i zamówiłem Ubera. Na szczęście już ten autobus w ciągu kilku kolejnych minut nie przyjechał. :)
Ogólnie to wszystkie przystanki w Bangkoku są "na żądanie", więc trzeba pomachać, szczególnie jeśli jest się samemu na przystanku. W autobusach są natomiast przyciski przy drzwiach do naciśnięcia.
Bilety kupuje się bezpośrednio w autobusie, ale nie u kierowcy. Wystarczy wejść do środka i po chwili podejdzie do nas babeczka z podłużną metalową puszką. Na cenę biletu przeważnie wpływa kolor linii, a czasem też i długość podróży. Nie ma po co się zbytnio nad tym rozwodzić, bo ceny kształtują się w granicy 6,50 do 20-kilku bahtów, czyli jakieś 0,70 do 2,5 złotego. :)
Najczęściej tak robiłem, że pokazywałem babce sprzedającej bilety nazwę przystanku docelowego, który mapy Google wyświetlały po tajsku (ewentualnie po prostu jakąś świątynię obok) i sama sobie wybierała opłatę z garści drobnych, bo zanim bym się doszukał odpowiednich monet... :) Przeważnie mi na koniec jeszcze mówiły, kiedy powinienem wysiąść. A jak raz wsiadłem do autobusu, który jednak nie jechał tam gdzie mapy pokazywały, to coś tam na migi próbowała wytłumaczyć, pod koniec powiedziała gdzie mam wysiąść i w którą stronę pójść do innego autobusu, a do tego żadnej opłaty ode mnie nie pobrała.
Kierowca czytający gazetę w trakcie jazdy, a właściwie to stania w korku. |
Miejsce zarezerwowane dla mnicha, ewentualnie dla jeszcze niezbyt rozgarniętego turysty, bo sam zostałem tam posadzony. :) |
Tramwaje wodne
Chyba najprzyjemniejszym sposobem poruszania się po Bangkoku jest skorzystanie z Chao Phraya Express Boat, czyli wodnej taksówki, a może raczej wodnego tramwaju.
Kosztują grosze (od 9 do 32 THB), a można się nimi dostać w wiele ciekawych miejsc, takich jak: River City, Chinatown, do świątyń: Wat Arun, Wat Pho czy Wielkiego Pałacu Królewskiego, a także na Khao San Road czy jeszcze sporo dalej na północ miasta.
Transport rzeczny w Bangkoku może się na początku wydawać dość skomplikowany, szczególnie, że po rzece "Chao Phraya" (po polsku to w zasadzie "Menam") pływa też sporo innych prywatnych przewoźników, łódek turystycznych czy hotelowych. Często też te firmy sprzedają bilety na przystani czy mają na niej osobne miejsce, do którego ich łódka cumuje. Ale jak już się przyjrzeć, to wcale takie nie jest.
Łodzie Chao Phraya Express Boat wyglądają dość charakterystycznie, a różnią się w zależności od koloru niedużej flagi umiejscowionej przeważnie na ich burcie. Są łódki bez flagi (to tak dla ułatwienia chyba...:), a także z flagą: pomarańczową, żółtą, zieloną oraz niebieską (droższa linia turystyczna).
Większość z nich operuje tylko rano i wieczorem, z wyjątkiem tej z pomarańczową flagą, pływającą codziennie od 6:00 do 19:00. Inne więc nie są dla turystów aż takie istotne, szczególnie że często nie zatrzymują się na kluczowych przystaniach.
Bilet na łódkę z pomarańczową flagą kosztuje zaledwie 15 THB (czyli 1,60 PLN) i to bez względu na długość trasy. Wsiadasz po prostu na łódkę i podobnie jak w autobusach - podejdzie do Ciebie ktoś sprzedający bilety.
Czasem też sprzedają bilety jeszcze na przystani, chyba jak się tworzy kolejka na tej najbardziej popularnej, czyli Sathorn Pier (do której zresztą można dojechać linią Silom BTS-u, stacja się nazywa Saphan Taksin), ale w zasadzie to nie ma obowiązku jego kupowania jeszcze przed wejściem na łódkę, więc może po prostu lepiej tego nie robić, żeby przypadkiem nie kupić biletu u kogoś innego, szczególnie u jakiegoś naciągacza.
Jeśli chcemy się dostać pomarańczową łódką na Chinatown, to najlepiej jest wysiąść na przystanku "Rajchawongse". Jeśli do Wat Arun lub Wat Pho to na "Tha Tien", jeśli do Grand Palace to na "Tha Chang" (lub przejść piechotą z Wat Pho), a jeśli na Khao San Road, to do "Phra Arthit".
Na mapkach Google to również dobrze widać. Jedyne co mi się nie zgadzało to to, że wszędzie jest zaznaczone, że pomarańczowa łódka zatrzymuje się właśnie na Tha Tien, czyli po wschodniej stronie rzeki, a tak na prawdę się zatrzymywała pod samą świątynią Wat Arun, czyli po zachodniej stronie.
Nie robi to jednak żadnej większej różnicy, bo i tak obydwie strony rzeki trzeba odwiedzić dla tych świątyń, a poza tym między Tha Tien a Wat Arun pływa co chwilę prom, który kosztuje... 4 THB, czyli niecałe 50 groszy. :)
Tak poza tym, to płynąc łodzią Chao Phraya Express Boat warto kierować się w kierunku rufy już na jakiś czas przed naszym przystankiem, bo łódki te zatrzymują się na każdej z przystani jedynie na chwilkę, można więc nie zdążyć wysiąść.
Dojazd z Bangkoku do Pattayi (lub Hua Hin)
Pattaya oddalona jest o jakieś dwie godziny drogi od Bangkoku. Dojechać do tego mocno rozrywkowego miasta można na kilka sposobów. Najlepszym i najtańszym z nich jest skorzystanie z autobusów odjeżdżających co godzinę z lotniska Bangkok-Suvarnabhumi (BKK). Kursują one od 7:00 do 22:00 z odjazdami o pełnych godzinach.
Bilety kupuje się w kasie, która znajduje się na pierwszym piętrze lotniska oznaczonym jako "Public Transportations" (jeden poziom pod Przylotami). W tej samej budce można też kupić bilety do Hua Hin (za 269 THB). Bilety do Pattayi kosztują 120 THB (13 PLN) od osoby, a w cenie jest też bagaż do 20 kg. Moja walizka miała 30 kg i musiałem dopłacić 20 THB po tym jak się kierowca zorientował, że raczej przekracza dopuszczalną wagę. :)
Lepiej wcześniej pojawić się na lotnisku i kupić bilet, bo może się okazać, że na najbliższy kurs są one już wyprzedane i będzie trzeba czekać ponad godzinę na kolejny.
Na szczęście na lotnisku Bangkok Suvarnabhumi dostępnych jest sporo punktów z gniazdkami elektrycznymi (kontakty w Tajlandii są podobne do europejskich, nie potrzeba zabierać ze sobą żadnych specjalnych końcówek czy adapterów), przy których doładujemy sobie bezpłatnie baterię w telefonie.
Autobus z lotniska zatrzymuje się w Pattayi w kilku miejscach (jedynie te o 21 i 22 dojeżdżają tylko do "Bus Terminal Pattaya North"), a ostatnim z nich jest mini dworzec przy Thappraya road. Stamtąd też te busy odjeżdżają w drogę powrotną - do lotniska w Bangkoku. Jest też tam biuro, gdzie można kupić bilety oraz klimatyzowana poczekalnia.
Rozkład jazdy z Pattaya na lotnisko (BKK). |
Sklepy spożywcze w Bangkoku - ceny jedzenia i napoi
Jeśli chodzi o sklepy spożywczo-przemysłowe, to po chwili spędzonej w Bangkoku ma się wrażenie, że wszystkie one należą do jednej sieci. Dosłownie na każdym kroku trafimy na otwarte przez całą dobę sklepy międzynarodowej sieci 7-Eleven. Są to nieduże sklepy typu convenience store, coś jak nasza Żabka. Tyle, że sklepów 7-Eleven jest w samym Bangkoku tyle, co Żabek... w całej Polsce. :)
Ceny we wszystkich tych sklepach są praktycznie takie same, bez narzutów nawet w najbardziej turystycznych lokalizacjach, jak np. na Khao San Road.
W 7-Eleven kupimy wiele lokalnych przysmaków. Polecam próbować różnego rodzaju chrupki czy orzeszki w posypkach, kosztują one od kilkunastu bahtów za opakowanie.
Świetnym rozwiązaniem są gotowe tajskie dania w lodówkach lub zamrażarkach. Kosztują jakieś 40-50 bahtów, a przy kasie można poprosić o ich podgrzanie w mikrofalówce (i nic to nie kosztuje). Dostaniemy do tego plastikowe sztućce, a właściwie to tylko jeden sztuciec, bo w Tajlandii je się głównie łyżką. :)
Dania te potrafią być zadziwiająco smaczne i to nie tylko gdy się wraca nocą z całodziennych przechadzek po Bangkoku czy innych rozrywek, i nie ma już w okolicy żadnego streetfoodu do wyboru.
Czasem właśnie np. tak wyglądały moje (pierwsze) śniadania. :)
Półki w lodówkach w 7-Eleven czy innych sklepach uginają się też od niezliczonych ilości napojów - gazowanych, niegazowanych, mlecznych czy energetyków. Przeważnie za 10-30 bahtów.
W Tajlandii zużywa się bardzo dużo plastiku. Kupując nawet małą buteleczkę napoju, przy kasie prawdopodobnie zostanie ona zapakowana w siatkę, do której trafi jeszcze plastikowa słomka.
Jeśli traficie gdzieś na poniższą, zieloną Fantę, to radzę się jej wystrzegać. Nie tylko kolorem, ale i smakiem przypomina bardziej płyn do mycia naczyń niż egzotyczne owoce. :)
Nie wiem czy wiecie, ale napój energetyczny Red Bull wywodzi się z Tajlandii i bez problemu kupimy tutaj jego pierwowzór, czyli Krating Daeng. Napój ten posiada takie samo logo (z napisem po tajsku), jednak tajski Red Bull sprzedawany jest głównie w szklanych, 150-mililitrowych buteleczkach przypominających raczej opakowanie syropu na kaszel. Do tego jest niegazowany oraz jeszcze słodszy od jego zachodniego naśladowcy. Buteleczka tajskiego Red Bulla kosztuje natomiast 10 bahtów, czyli niewiele ponad złotówkę. W Tajlandii jednak o wiele bardziej popularny jest napój energetyczny o nazwie M-150.
Tajski alkohol - ceny i rodzaje
W Tajlandii panuje częściowa prohibicja (sic!). Alkohol kupimy jedynie w godzinach 11:00 - 14:00 oraz 17:00 - 24:00. Dotyczy to jednak tylko sklepów i w tym czasie lodówki z alkoholami są zamykane na klucz czy nawet zasłaniane. Przez cały dzień bez problemu dostaniemy alkohol w restauracjach, barach, klubach go-go, dyskotekach czy u ulicznych sprzedawców. Poza tym alkohol w Tajlandii dozwolony jest od 20. roku życia.
- Tajskie piwo
Piwo w Tajlandii nie jest jakieś wyjątkowo tanie. Butelka w sklepie kosztuje ok. 60 bahtów, czyli 6,60 PLN. Standardowo ma ona jednak pojemność 620-640 mililitrów. Najbardziej popularnymi tajskimi piwami są: Chang, Leo i Singha. Te dwa ostatnie produkowane są przez tę samą firmę.
Mi najbardziej smakowała Singha, wśród turystów raczej najpopularniejszy był Chang (również jeśli chodzi o nadruki na koszulkach sprzedawana na lokalnych bazarach), natomiast lokalsów najczęściej widziałem kupujących piwo Leo.
Singha wypita w okolicy 5-gwiazdkowego, designerskiego hotelu "W". :) |
Najtańsze piwo widziałem w supermarkecie Tesco, do którego przypadkiem trafiłem. :) |
Podobno warto też zaglądać niekoniecznie do 7-Eleven czy innych międzynarodowych sklepów franczyzowych, a do małych, "osiedlowych" sklepików. Za późno się o tym dowiedziałem, żeby sprawdzić to na własnej skórze, ale piwo czy inny alkohol potrafi być tam tańszy, a też jest i większa szansa na jego zakup poza godzinami, w których jest to dozwolone. :)
W Tajlandii nie ma czegoś takiego jak kaucja za butelkę po piwie (czy żadnym innym napoju/alkoholu).
Przy takich temperaturach i wysokiej wilgotności powietrza trzeba się poić też i innym rodzajem Changa. Półtora litrowa butelka wody kosztuje z kilkanaście bahtów.
- Wine coolery
Bardzo dobrze sprawdzał się także inny rodzaj alkoholu. Tzw. wine coolery, czyli gazowane napoje na bazie wina. Mają od 5 do 7 procent alkoholu i sprzedawane są w butelkach po ok. 300 ml za jakieś 35 bahtów, czyli niecałe 4 złote. Smakowo najbardziej mi podszedł wariant "Dark" (zresztą i najmocniejszy z dostępnych, bo 7,5%) tajskiej marki "Full Moon".
- Sato
Jeśli chodzi o niskoprocentowy alkohol, to spróbowałem jeszcze, zupełnym przypadkiem, innego jego rodzaju. W jednym ze sklepów, chyba FamilyMart, w lodówce obok piw stała butelka z etykietą "SiamSato". 640 ml, 8% alkoholu, a reszta napisów po tajsku, pomyślałem więc, że to jakieś mocne piwo, chociaż kosztowało sporo mniej niż inne, bo poniżej 40 bahtów. Okazało się jednak, że to nie jest piwo tylko alkohol typu "sato" - tradycyjnie produkowany w północno-wschodniej części Tajlandii. Coś jak niskoprocentowe sake, czyli wino ryżowe. Do produkcji sato używany jest ryż kleisty.Brzmi dobrze, szczególnie dla fanów deseru Mango Sticky Rice (do którego też się używa tego rodzaju ryżu), jednak raczej SiamSato nie ma szans na zdobycie tej samej popularności. Napój ten jest niegazowany oraz słodkawy, ale ogólnie jego smak nie jest za szczególny. Trochę jakby się piło mocno rozwodniony bimber. Tradycyjnie sato pije się w temperaturze pokojowej, ale ja bym jednak polecał je bardzo mocno schłodzić. Może wtedy będzie trochę bardziej pijalny. :)
- Tajskie wina
Nie przypuszczałbym, ale W Tajlandii produkuje się też i normalne wino. Mają nawet trzy winiarnie: Monsoon Valley w Hua Hin, PB Valley Khao Yai oraz Silverlake w Pattayi. Nie miałem jednak okazji spróbować żadnego z nich. Ogólnie wino nie jest tam zbyt popularnym trunkiem, poza tym sporo kosztuje.
- Tajska whisky / tajski rum
Wśród mocnych alkoholi, na ulicach Bangkoku, królują złote napoje. Czasem nazywane tajską whisky, a czasem rumem, chociaż w większości są to rumy produkowane na bazie melasy oraz ryżu. Zdecydowanie najpopularniejsza jest "whisky" Hong Thong, przeważnie przez lokalsów pita z wodą gazowaną oraz dużą ilością lodu. Takie drinki często widziałem spożywane z obciętego denka plastikowej butelki.Butelka Hong Thonga (0,7 litra) kosztuje jakieś 250 THB (27 PLN). Trochę droższy jest inny trunek, już trochę bardziej do whisky podobny - Blend 285. Obydwa mają po 35% alkoholu.
Bardzo popularny jest także rum (już nawet określany tak na etykiecie) SangSom wprowadzony na rynek w 1977 roku. Destylowany jest on wyłącznie z trzciny cukrowej, a następnie starzony przez pięć lat w dębowych beczkach. Ma trochę wyższą, bo "aż" 40-procentową zawartość alkoholu.
SangSom Special Rum zdobywał nawet złote medale na europejskich konkursach alkoholowych. W większości było to jednak w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, ale ostatnio też i w Barcelonie w 2006 r. Butelka tego rumu to wydatek ok. 280 THB (30 PLN).
Najstarszym tajskim "whisky", produkowanym od 1941 r., jest Mekhong. Napój ten destylowany jest w 95% z trzciny cukrowej (melasy) oraz w 5% z ryżu, a następnie mieszany z tajną recepturą tajskich ziół i przypraw. Mekhong ma 35% zawartości alkoholu oraz jest jednym z droższych lokalnych trunków - butelka (0,7 litra) kosztuje jakieś 430 THB (47 PLN).
Hotele w Bangkoku
Jeśli szukacie hotelu w Bangkoku, który będzie dobrą bazą wypadową do zwiedzenia tego miasta, to polecam wybrać obiekt zlokalizowany w pobliżu którejś ze stacji BTS lub MRT. Będziecie wtedy w stanie szybko i bezproblemowo dojechać w większość ciekawych miejsc, łącząc pociągi np. z transportem rzecznym. Nie polegałbym jedynie na taksówkach czy tym bardziej na pokonywaniu większych odległości piechotą.
O pięciu różnych hotelach i czterech apartamentach zarezerwowanych przez Airbnb, w których nocowałem, pisałem już zresztą osobnego posta: Hotele i Airbnb w Bangkoku. Jest tam kilka ciekawych i sprawdzonych noclegów w cenie od stu do ponad tysiąca złotych za noc, a więc na każdą kieszeń. :)
Osobno zrecenzowałem natomiast hotel InterContinental Bangkok posiadający wręcz rewelacyjny salonik Club Lounge oraz Indigo Bangkok Wireless Road. Z tajskich hoteli opisałem jeszcze InterContinental Pattaya Resort (również ze świetnym Club Lounge).
Streetfood i foodcourty w Bangkoku
Jednym z głównych powodów odwiedzenia Tajlandii jest niewątpliwie ich lokalna kuchnia. Szczególnie w wersji ulicznej. Liczba stoisk ze streeetfoodem jest niestety mocno w ostatnim czasie ograniczana przez władze Bangkoku, ale i tak można je spotkać praktycznie na każdym kroku.
O jedzeniu ulicznym będę chyba musiał napisać osobnego posta (o ile znaleźli by się tu chętni na jego przeczytanie:), bo jednak jest to bardzo obszerny temat. Jedno jest pewne - warto próbować jak najwięcej, szczególnie na stoiskach obleganych przez lokalsów. Na pierwszy rzut oka jedzenie tuż przy ruchliwej ulicy, siedząc na plastikowym krzesełku przy stoliku z ceratą w "Hello Kitty" może nie wyglądać zbyt zachęcająco, ale wszystko to przestanie mieć znaczenie jak już dostaniemy jakieś pyszne danie za 50 THB (5,50 zł), popijając je tajską mrożoną herbatą za 20-30 THB.
Jeśli chodzi o konkretne miejsca, to polecam wybrać się do restauracji według wielu źródeł (w tym też i mojej opinii) serwującej najlepszego pad thaia w Bangkoku, czyli Thip Samai. Otwarta jest ona codziennie od 17:00 do 2:00 i najlepiej pojawić się na jakiś czas przed otwarciem, inaczej czeka nas stanie w sporej kolejce. Jeśli ktoś nie ma tyle cierpliwości, to może praktycznie bez kolejki zamówić w okienku "take away" i wziąć danie na wynos. Ja tak robiłem i potem jadłem pad thaia w pobliskim parku, obok świątyni, co również miało swój klimat. Pad thai w najtańszej wersji kosztuje tam 80 czy 90 bahtów i smakuje wręcz rewelacyjnie. W wersji na wynos jest do tego bardzo fajnie zapakowany, w porządne, plastikowe pudełko z logotypem restauracji, dostaje się też pałeczki czy różne inne dodatki.
Po uliczne jedzenie koniecznie trzeba się w Bangkoku wybrać też do dzielnicy Chinatown. Świetne owoce morza jadłem tam w T&K Seafood. Idąc główną ulicą łatwo można znaleźć tę knajpkę po pracownikach ubranych w zielone koszulki polo.
Bangkok to jednak nie tylko typowy streetfood. Świetnie rozwiązana jest tam kwestia jedzenia w centrach handlowych. Oprócz zwykłych restauracji znajdziemy w nich też przeważnie tzw. foodcourty, czyli miejsce z wieloma różnymi stanowiskami sprzedającymi jedzenie czy napoje. Wszystko to działa tak, że najpierw w osobnych kasach dostajemy kartę "prepaid", którą doładowujemy dowolną kwotą, a potem nią płacimy na wszystkich stoiskach, otrzymując za każdym razem rachunek na którym znajduje się kwotą, którą zapłaciliśmy oraz ile środków nam zostało. Karta taka jest ważna przez dłuższy czas, ale możemy ją też zwrócić, otrzymując zwrot niewykorzystanych środków w gotówce. Nie ma żadnej prowizji czy kaucji, przynajmniej w foodcourcie "Pier 21" w galerii handlowej "Terminal 21" (chyba na 5. piętrze), z którego najczęściej korzystałem. Nie mówiąc już o tym, że ceny jedzenia czasem są tam nawet niższe niż na ulicy. Do tego bardzo łatwo się zamawia, bo dania są podpisane po angielsku, w większości są też pokazane na zdjęciach lub wystawione są ich plastikowe atrapy, wyglądające jak prawdziwe. Każde danie ma też swój numer.
Pyszne, świeżo robione smoothies, tu akurat wariant z wieloma owocami. Kosztowały 20-40 THB. |
Podsumowanie
Uff! Nawet nie wiem ile czasu w sumie poświęciłem na napisanie tego posta, dodanie zdjęć itp., ale trochę mi się zeszło... W końcu jednak udało się pokonać prokrastynację oraz inne przeszkody. :) Mam nadzieję, że wpis okaże się przydatny wybierającym się do Tajlandii! Oraz, że przynajmniej choć trochę zaciekawi osoby, które jeszcze nie mają tego kierunku w planach. Sam już chętnie bym tam wrócił, a na pewno też i zwiedził jeszcze inne kraje Azji Południowo-Wschodniej! Ktoś coś poleca na następny raz? :)
Kliknij, jeśli podobał Ci się wpis:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz