Z poniższego posta podsumowującego wszystkie moje loty na trasie Warszawa-Bangkok-Warszawa dowiesz się... Jak wygląda podróż do Tajlandii w klasie ekonomicznej linii Emirates. Co trzeba zrobić, gdzie iść oraz co się dzieje z bagażem, jeśli mamy lot z przesiadką w Dubaju (lub na innym lotnisku). Jak się lata (nowiutkim) Airbusem A380, czyli największym samolotem pasażerskim świata. Jak wygląda lot siedząc na górnym pokładzie tej maszyny i czym się różni od podróży na dolnym pokładzie. Które miejsce wybrać, żeby poczuć się prawie jak w biznes klasie. Co to są tzw. bilety standby, na jakie zniżki lotnicze mogą liczyć znajomi oraz rodzina pracowników Emirates oraz czemu nie wpuszczono mnie raz do samolotu... :)
Lot EK180: Warszawa - Dubaj (WAW-DXB)
Dopiero teraz zauważyłem, że w 2016 r. na tej trasie miałem miejsce 29G, a rok później trafił mi się fotel o numerze 24G, czyli pięć rzędów bliżej. "Trafił mi się", bo nie miałem możliwości wyboru miejsca. Leciałem na zniżkowych biletach typu standby (bez gwarancji miejsca), co mi trochę utrudniło życie, o czym jeszcze później napiszę.
Ogólnie, takie bilety zniżkowe dostępne są między innymi dla rodziny i znajomych pracowników linii Emirates (a teraz to chyba już tylko dla rodziny, a przynajmniej te z największą zniżką). Potrafią być bardzo tanie, ale również i niepewne. Bilety ID90 mają obniżoną o 90% cenę w stosunku do standardowej taryfy, ale są to właśnie bilety typu standby, czyli "rezerwowe". Ciężko określić ile ta "standardowa taryfa" wynosi, ale wychodzi mniej więcej tyle, że każdy odcinek podróży przy zniżce ID90 kosztuje w Emirates około 250-300 złotych. Lot z Warszawy do Dubaju (i z powrotem) to trochę ponad 500 zł, a jeśli lecimy gdzieś dalej, np. właśnie do Bangkoku, to za lot RT zapłacimy dwa razy tyle.
Są jeszcze bilety ID50, które już gwarantują miejsce w samolocie, jednak ich cena nie jest jakaś wyjątkowa, a raczej po prostu zbliżona do ogólnodostępnej. Z tą jednak zaletą, że można sobie kupić bilet na bardzo bliski termin i nie zapłacić za niego fortuny. Do tego bez (zbytniego) przejmowania się tym, że nie polecimy.
Ja miałem bilety ID90, jednak z miejscem na odcinku Warszawa-Dubaj nie było większego problemu. Podczas odprawy dostałem bilet na konkretne miejsce, mimo że samolot był właściwie zapełniony po brzegi (łącznie z klasą biznes, do której niektórzy dostali upgrade'y, pewnie też i dzięki mnie!). Nie narzekałem więc, że cały mój środkowy rząd był zajęty, a nie tak jak rok wcześniej, gdy miałem obok siebie wolne miejsce, tylko się cieszyłem z rozpoczynającej się podróży. Zresztą pierwszy raz aż tak dalekiej!
Start samolotu przewidziany był na godzinę 13:25, a w Dubaju mieliśmy wylądować o 22:05. Czas lotu to 5:40h.
Tak jak wcześniej przed startem rozdawane były wilgotne ręczniczki oraz menu, tak teraz ograniczono się jedynie do lunchowego menu.
13:24 - włączenie silników
13:30 - rozpoczęcie kołowania
13:35 - "cabin crew prepare for take-off" z głośników
13:37 - start samolotu
13:43 - zgasło światełko do zapięcia pasów
Chwilę po tym na moim stoliku wylądowały dwa czerwone winka. Mogłem na tym locie liczyć na prawdziwie VIP-owskie traktowanie, szczególnie że jedną ze stewardess była moja siostra. A żeby było śmieszniej, to pracowała akurat w strefie samolotu, w której dostałem miejsce.
Mogłem się więc zabrać za przeglądanie potężnych zbiorów systemu rozrywki pokładowej ICE, który nie pozwoli się nikomu nudzić na pokładzie. Zawiera on bardzo dużo różnorodnej muzyki od popu (trzeba mieć jakieś guilty pleasures:) do alternatywy, w tym i całkiem sporo polskich wykonawców. Nie brakuje też nowości filmowych, również jeśli chodzi o naszą kinematografię. I to nie tylko na lotach do/z Polski.
Ja jednak zacząłem od działu "seriale" oraz "komedie". :)
Kto też jest fanem powyższego serialu? :) |
Jeśli chodzi o te ostatnie, to jedną z najlepszych zdobyczy na pokładzie linii Emirates (w klasie ekonomicznej) jest taka oto buteleczka 12-letniego single malta Glenfiddich! Niestety szalenie trudna do upolowania, nawet na samym początku lotu.
~16:45 - włączenie "mood lighting"
~18:15 - przygotowania do lądowania
Na chwilę przed wylądowaniem na monitorach wyświetlały się informacje z której karuzeli będzie można odebrać na lotnisku swój bagaż (dla osób, które w Dubaju kończą podróż) oraz o godzinach odlotów i numerach bramek kolejnych lotów Emirates (dla osób, które się w Dubaju przesiadają). Wiedziałem już więc, że po wylądowaniu będę się udawał do gate'u B21.
A przed wylądowaniem udałem się jeszcze na inspekcję do toalety. ;)
18:46 - "cabin crew prepare for landing" z głośników18:49 (21:49 czasu lokalnego) - wylądowaliśmy w Dubaju kilkanaście minut przed czasem
Lot minął bardzo szybko i wygodnie, chociaż oczywiście nie aż tak komfortowo jak to miałem rok wcześniej, z wolnym miejscem obok.
Gdyby ktoś potrzebował więcej miejsca na nogi, to może wybrać rząd przy wyjściu ewakuacyjnym - 23. lub 37. w tym dwuklasowym Boeingu 777-300ER. Na zdjęciu są widoczne miejsca 23 H, J oraz K. Nie było tam chyba jednak okna.
Podczas opuszczania samolotu jeszcze szybki rzut okiem na klasę biznes z rozkładanymi fotelami. W takich warunkach tym bardziej chętnie bym się przeleciał... :)
Przesiadka na lotnisku w Dubaju
Na lotnisku Dubai International (DXB) czekała mnie przesiadka na lot do Bangkoku. Ogólnie loty z przesiadkami to nie jest nic strasznego ani skomplikowanego. Szczególnie, jeśli mamy całą podróż na jednej rezerwacji, a nie każdy odcinek kupowany osobno, np. u różnych przewoźników czy jak to ma miejsce w tanich liniach lotniczych (u których takie pojęcie jak "lot przesiadkowy" nie funkcjonuje).
Przy podróżowaniu z przesiadką, ale na jednym bilecie, to przewoźnik odpowiada za ewentualne opóźnienia. Nie musimy się więc zbytnio przejmować, jeśli z jego winy spóźnimy się na kolejne połączenie. Linie lotnicze mają wtedy obowiązek zapewnić nam opiekę, przebookowanie biletu na następny lot, a czasem także i nocleg w hotelu.
Jeśli się w Warszawie odprawiliśmy na cały lot, a więc dostaliśmy dwie karty pokładowe (w moim przypadku: WAW-DXB i DXB-BKK), to po wylądowaniu w porcie przesiadkowym (czyli Dubaju), zamiast do odbioru bagażu ("Baggage Reclaim") i strefy przylotów ("Arrivals") należy się kierować na kolejne połączenie, czyli w stronę "Connections".
Na lotnisku w Dubaju wszystko jest bardzo jasno oznaczone, często też obsługa pokazuje gdzie iść. Można oczywiście też się kogoś zapytać, jeśli nie jesteśmy pewni.
Przy przesiadce nie odbieramy bagażu rejestrowanego, tylko zostanie on za nas umieszczony w odpowiednim samolocie. No chyba, ze mamy wyjątkowo długą przesiadkę i będziemy potrzebować swojej walizki, ale takie sprawy to załatwiamy jeszcze w porcie wylotowym, czyli w tym przypadku w Warszawie. Ogólnie to nawet i ze względów bezpieczeństwa bagaż rejestrowany zawsze musi lecieć tym samym samolotem co jego właściciel, chociaż oczywiście przypadki losowe i błędy obsługi się zdarzają.
Jeśli mamy wystarczająco długi czas transferu, a nawet i nadaliśmy walizkę do miejsca docelowego, to nikt nam i tak nie broni opuszczenia lotniska i zwiedzenia kawałka Dubaju, bez zmartwień o nasz główny bagaż. Należy jednak wziąć pod uwagę nierzadko długi czas oczekiwania w kolejce do kontroli paszportowej, a potem jeszcze przy powrocie na lotnisko. Lepiej się nie spóźnić na kolejny samolot z własnej winy.
A jak nie opuszczamy lotniska, to po prostu kierujemy się według strzałek na "Connections". W międzyczasie przejdziemy jeszcze wewnętrzną kontrolę bezpieczeństwa, skorzystamy z wind, schodów ruchomych, czy pewnie też i krótkiej jazdy pociągiem, żeby w pełni poznać jakie to lotnisko w Dubaju jest ogromne.
Następnie będzie się trzeba kierować do odpowiedniego numeru gate'u. Najlepiej też w międzyczasie, na jednej z mijanych tablic z rozkładem lotów, sprawdzić czy się on przypadkiem nie zmienił.
W Dubaju wylądowałem chwilę przed godz. 22:00 lokalnego czasu. Kolejny lot do Bangkoku startował natomiast o godz. 3:05 (na miejscu planowo miał być o 12:05 lokalnego czasu, czyli po 6 godzinach lotu), a więc miałem dość sporo czasu na pokręcenie się po dubajskich sklepach bezcłowych, a przynajmniej tych, które były o tej porze otwarte (chociaż i tak było ich sporo).
Ceny alkoholi na lotnisku w Dubaju sprawdzałem bardziej z ciekawości, bo miałem już ze sobą i tak litrową butelkę pewnego trunku zakupionego na bezcłówce w Warszawie (a taką ilość alkoholu do Tajlandii można legalnie wwieźć).
Jack Daniel's Honey oraz Fire po 126 AED za 1 litr. |
Famous Grouse - 78 AED za 1 litr, do tego trzecia butelka gratis. |
10-letni Laphroaig - 215 AED za 1 litr. |
Mój ulubiony Ardbeg - 215 AED za 1 litr, a najbardziej torfowa whisky świata - Octomore za 689 AED za 0,7l. |
Znalazła się także polska wódka klasy premium - U'luvka - 192 AED za 1 litr. |
A właśnie! Kupując alkohol (czy inne płyny) na lotnisku, z którego rozpoczyna się lot transferowy, musi on zostać przez obsługę sklepu szczelnie ofoliowany, najlepiej z paragonem w środku. Inaczej potem na lotnisku przesiadkowym można mieć problem z wniesieniem butelki przekraczającej pojemność 100 ml na pokład samolotu! Bo tak jak pisałem, przy przesiadce też odbywają się kontrole bezpieczeństwa.
Dubajski McDonald's - zestawy po 29-38 AED. |
Lot EK384: Dubaj - Bangkok (DXB-BKK)
Początkowo prawie nikogo tam nie było, jednak z czasem zaczęło brakować miejsc siedzących. Słychać było wiele różnych języków pomieszanych z trąbiącymi meleksami, które przejeżdżały obok.
Dzięki darmowemu dostępowi do wi-fi na lotnisku w Dubaju, sprawdziłem także numer rejestracyjny tego konkretnego samolotu i okazało się, że jest to w zasadzie nówka sztuka!
Ten dwupokładowy gigant miał wtedy zaledwie parę miesięcy od daty produkcji oraz dopiero lekko ponad miesiąc od dostarczenia go liniom Emirates. Dodatkowo był jeszcze w specjalnym malowaniu "Year of Zayed 2018", które żeby było śmieszniej, dostrzegłem dopiero po wylądowaniu. Nie za dobrze było bowiem widać samolot w nocy na lotnisku w Dubaju, zasłonięty podczepionymi rękawami. Dawał o sobie znać jednak jego ogrom i dwa olbrzymie silniki Rolls-Royce Trent 900 na każdym ze skrzydeł.
Boarding na ten lot miał się zacząć o godz. 2:20, jednak już z pół godziny wcześniej zaczęto sprawdzać karty pokładowe i wpuszczać ludzi. Jak się natomiast zaraz okazało, jeszcze nie do samego samolotu, a jedynie do poczekalni, która dość szybko zaczęła wyglądać tak:
Nie ma się jednak co dziwić. Ten dwuklasowy Airbus A380 (o konfiguracji: C58Y557) zabiera na swój pokład nawet i ponad 600 osób!
Pasażerów klasy ekonomicznej wpuszczano grupami, według literki oznaczonej jako numer strefy na karcie pokładowej. Boarding mojej grupy zaczął się gdzieś o godz. 2:25.
Miałem miejsce numer 45J - na dolnym pokładzie, środkowe i w rzędzie po prawej stronie. Na samym przodzie kadłuba samolotu (pierwszy rząd miał numer 41) i tuż przy schodach prowadzących na górny pokład. Klasa biznes w samolocie A380 o tej konfiguracji znajduje się na górnym pokładzie, z tyłu samolotu.
Samolot wręcz jeszcze pachniał nowością. Widać to było szczególnie po tych wyjątkowo dużych i wyraźnych ekranach. Świetnie wyglądały te obszerne okna z owalnym i "drewnianym" obramowaniem.
Ogólnie Airbusem A380 podróżuje się jeszcze wygodniej niż "Trzema Siódemkami" Boeinga. A jeśli do tego maszyna jest tak nowiutka, to już w ogóle nie ma o czym mówić. Jedynym minusem, jeśli chodzi o komfort, może być olbrzymia liczba osób zabieranych na pokład. Dużo zależy więc od obsługi naziemnej. Tutaj jednak boarding przebiegł sprawnie, chociaż widok tylu osób w poczekalni i świadomość tego, ze wszyscy oni zaraz będą wsiadać do tego samego samolotu, może wcale pozytywnie nie nastrajać!
Wokół mojego miejsca było sporo przestrzeni. Zresztą i same fotele w A380 są raczej szersze niż te w Boeingu 777.
Nie przeszkadzało mi aż tak moje środkowe miejsce, chociaż oczywiście wolałbym mieć to przy oknie lub ewentualnie z brzegu, bo przynajmniej mam wtedy pełną swobodę, żeby wstać i rozciągnąć nogi (w drodze do pokładowej kuchni i z powrotem). Po jakimś czasie jednak facet siedzący po mojej prawej stronie gdzieś się ulotnił, udało mi się więc jego miejsce zająć! Dzięki temu mogłem podziwiać niesamowity widok jakim był wschód słońca.
Jeszcze przed rozpoczęciem kołowania rozdawano menu (tym razem śniadaniowe) oraz karty wjazdu do Tajlandii ("Arrival Card"). Dość zabawne było, siedząc w samolocie, usłyszeć od obsługi pytanie czy się leci do Bangkoku. Ten sam lot (EK384) ma bowiem jeszcze drugą destynację - Hongkong (HKG). W sumie to nie wiem czy w przypadku takiej podróży do Hongkongu wysiada się z samolotu w Bangkoku i potem wsiada ponownie czy się zostaje cały czas w maszynie? :)
03:15 - początek kołowania
03:36 - "cabin crew prepare for take-off" z głośników
03:39 - wystartowaliśmy
~04:15 - rozdawano napoje
~04:45 - włączono "mood lighting"
Na tym locie m.in nadrobiłem zaległości w polskiej kinematografii - obejrzałem "Powidoki" Andrzeja Wajdy. :)
System rozrywki pokładowej ICE miał też sporo nowych funkcjonalności, interaktywnych mapek z bieżącą pozycją samolotu itp.
Jak ktoś zgłodnieje, to w dowolnym momencie lotu można sobie zamawiać danie z makaronem typu instant, które nie jest dostępne na trasie Warszawa-Dubaj.
O godz. 6:45 podano śniadanie. Z głównych dań do wyboru była jajecznica z fasolką, krokietem warzywnym oraz pieczarkami lub azjatyckie danie - smażony japoński makaron jajeczny yakisoba z kurczakiem oraz warzywami serwowany w sosie chili z chińskimi pierożkami siu mai z owocami morza. Nie byłbym sobą, gdybym nie zamówił tego drugiego. :)
Poza nim do śniadania podawane były także owoce, jogurt owocowy, świeży croissant, masło, dżem oraz woda, a do tego kawa/herbata czy inne napoje do wyboru.
Muszę przyznać, że śniadanie było na prawdę pyszne! Byłem zresztą już trochę głodny, bo od lunchu z poprzedniego lotu oprócz jakichś drobnych przekąsek nic w międzyczasie nie jadłem.
Jakieś dwie godziny od podania śniadania rozpoczęło się zniżanie samolotu.
08:42 - informacja o konieczności zapięcia pasów
08:58 - załoga siedziała już na jumpseatach
09:04 - "cabin crew prepare for landing" z głośników
09:08 (12:08 czasu lokalnego) - wylądowaliśmy w Bangkoku 3 minuty po czasie
Airbus A380 linii THAI. |
Widok z kamery umieszczonej na ogonie samolotu. |
12:58 - po przejściu kontroli imigracyjnej odebrałem swoją walizkę...
...i tym samym rozpoczęła się moja przygoda z Tajlandią! Gdyby ktoś był ciekaw to napisałem mini-przewodnik: Bangkok, Tajlandia: informacje praktyczne i porady, a także podsumowanie odwiedzonych hoteli i apartamentów Airbnb czy szczegółowe recenzje takich hoteli jak: InterContinental Pattaya Resort, InterContinental Bangkok czy Indigo Bangkok Wireless Road!
Mój czas w Tajlandii bardzo szybko jednak dobiegł końca. Wcale nie chciałem, ale kiedyś trzeba było wrócić... ;)
Lot EK377: Bangkok - Dubaj (BKK-DXB)
Na lotnisku okazało się, że moja walizka przekracza dopuszczalne 30 kg (co bardzo dobrze czułem przemieszczając się między hotelami). Jednak obsługa przymknęła oko na ten kilogram różnicy podczas nadawania bagażu.
Lotnisko Bangkok Suvarnabhumi (BKK) do najmniejszych również nie należy, ale wydaje mi się znacznie bardziej przyjazne niż główne lotnisko w Dubaju.
Po nadaniu bagażu miałem jeszcze trochę czasu do odlotu, więc najpierw się trochę pokręciłem po ogólnodostępnej części lotniska. Trafiłem m.in. na taras widokowy, z którego można podziwiać samoloty głównie jednej linii lotniczej - THAI.
Na poniższym zdjęciu widać Boeinga 747 linii Thai Airways oraz stojącego obok niego Boeinga 777 linii Emirates, który już czekał, żeby mnie zawieźć do Dubaju.
Po chwili dołączyli do nich także mniejsi koledzy z British Airways oraz Hong Kong Airlines.
Przerwałem jednak ten planespotting i żeby się nie spóźnić na samolot, udałem się w kierunku kontroli bezpieczeństwa. Była to dobra decyzja, bo po przejściu kontroli okazało się, że do niektórych gate'ów idzie się stamtąd nawet do kilkunastu minut.
Rzut okiem na ceny alkoholu w strefie bezcłowej. 10-letni, czyli podstawowy Ardbeg za 2280 THB, czyli na chwilę obecną jakieś 260 PLN. Warto zauważyć, ze jest to aż litrowa butelka (a nie standardowe 0,7l), ale... i tak się niezbyt opłaca.
Ostatnia szansa na zakup słynnego tajskiego deseru - mango sticky rice. Na lotnisku wtedy kosztował 180 THB, czyli sporo drożej niż na mieście, ale za to jest większa szansa, że taki świeżo przygotowany uda nam się dowieźć nawet i do Warszawy (btw. udało się!).
Mój lot EK377 planowo miał wystartować o 16:00 oraz wylądować w Dubaju o 19:55, czyli po locie trwającym 6:55h.
15:10 - rozpoczęcie boardingu
Lot odbywał się Boeingiem 777-300ER o trzyklasowej konfiguracji (pierwsza, biznes oraz ekonomiczna). Tym razem tylko jakieś 2/3 samolotu było zajęte i podczas odprawy miałem nawet możliwość wyboru miejsca. W końcu wybrałem więc fotel przy oknie (35A), a do tego obydwa miejsca obok mnie okazały się wolne!
Zapomniałem niestety zapisać numerów rejestracyjnych tego samolotu, ale był on wyraźnie starszy od wcześniejszych maszyn Emirates, którymi latałem. (update: Ha! Jednak się ten mały planespotting przydał - odczytałem jednak kod samolotowy ze zdjęć). No tak, samolot był już wtedy prawie 10-letni. Niby nie jest to dużo, ale było widać jego wiek po fotelach czy systemie rozrywki. Monitorki były sporo mniejsze oraz słabszej jakości. Ekran niezbyt dobrze też reagował na dotyk, trzeba się było namęczyć, żeby coś wyszukać czy chociażby zapauzować/wznowić film.
Przed startem rozdawano menu, a dzieciom dawano zabawki.
16:03- początek kołowania
16:16 - "cabin crew prepare for take-off" z głośników
16:18 - wystartowaliśmy
16:53 - rozdawano napoje
17:38 - otrzymalem lunch
Do wyboru był: kurczak w glazurze z pomarańczowego pieprzu serwowany z marchewką, młodą kukurydzą oraz pieczonymi ziemniaczkami z papryką lub makaron rigatoni z owocami morza (krewetkami, kalmarami i rybą red snapper) w sosie pomidorowym z parmezanem.
Przystawką była wędzona kaczka na marchwiowo-imbirowej surówce, a deserem tort Sachera z malinowym coulis (czytaj: czekoladowy torcik z sosem malinowym). Znów przez cały lot zamawiać można było też danie typu instant.
Ja poprosiłem o owoce morza, niestety okazało się, że już się one skończyły. Dostałem więc danie z kurczakiem, które było bardzo smaczne, szczególnie w połączeniu z tym francuskim czerwonym winem Domaine L'Ostal Cazes Estibals. Podobnie zresztą jak i przystawka z kaczki.
Ledwo co zdążyłem zjeść kurczaka, a tu nagle zaskoczyła mnie sympatyczna stewardessa, przynosząc mi na dokładkę danie z owocami morza, które jeszcze znalazła w innym wózku! Zupełnie się tego nie spodziewałem, ale oczywiście nie mogłem odmówić. :)
Okazało się jednak, że to danie było sporo słabsze od drobiowego. Nadal smaczne, ale jednak "owoce morza" lepiej brzmią niż smakują na pokładzie Emirates, przynajmniej jeśli chodzi o klasę ekonomiczną. Pozostaje mi jeszcze sprawdzić pod tym względem klasę biznes oraz pierwszą... :)
Nadszedł czas na obejrzenie filmów i posłuchanie muzyki, sącząc przy okazji różne alkohole.
Widok (chyba) znad Indii. Jakieś wypalanie traw? |
Na około 50 minut przed lądowaniem, o 21:47 rozdano gorące ręczniczki.
21:54 - komunikat o rozpoczęciu zniżania i planowanym lądowaniu pół godziny później
22:32 - "cabin crew prepare for landing" z głośników
22:38 (19:38 czasu lokalnego) - wylądowaliśmy na lotnisku w Dubaju 17 minut przed czasem
Podczas wysiadania z głośników wybrzmiała piosenka "Penny Lane" Beatlesów. :)
Czekała mnie teraz dość długa droga, by wydostać się z lotniska (miałem tygodniowy stopover w Emiratach Arabskich). Wyjście z samolotu rękawem, winda, pociąg, kolejna winda, potem jedna z kilku długich kolejek do stanowiska "visa on arrival" na którym oprócz kontroli paszportowej czeka także skanowanie tęczówki oka, dalej jeszcze kontrola bagaży podręcznych oraz odbiór bagażu rejestrowanego.
Obywatele Polski nie muszą podejmować żadnych czynności wizowych przed podróżą do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Przylatując do Dubaju czy innego miasta ZEA po prostu zostanie wbita nam do paszportu 30-dniowa (czy nawet i 90-dniowa) bezpłatna wiza.
Cała trasa, od otwarcia drzwi samolotu aż po wizytę w ostatnim sklepie bezcłowym (a taki znajduje się tuż przed wyjściem ze strefy z odbiorem bagaży) zajęła równo godzinę! W większości jednak to przez sporą kolejkę do stanowiska imigracyjnego.
Ostatnia szansa na zakup alkoholu w Emiratach Arabskich! :) |
Lot EK180: Dubaj - Warszawa (DXB-WAW) (który poleciał beze mnie!)
Mój tydzień w Dubaju minął na zupełnym nicnierobieniu. No może oprócz kilku przechadzek po mieście (między innymi odwiedzając Dubajski Kanał Wodny, którego rok wcześniej jeszcze tam nie było) czy jednodniowej wycieczki do Abu Dhabi, by ponownie, ale tym razem wieczorem, zwiedzić imponujący Wielki Meczet Szejka Zajida.
Po ponad tygodniu spędzonym w Bangkoku, Dubaj wydał mi się jednak znacznie mniej przyjaznym miastem. Stolica Tajlandii tętni życiem, wszędzie jest pełno bardzo sympatycznych i uśmiechniętych ludzi. Nie sposób przejść ulicą i nie natknąć się na jakieś stoisko z taniutkim i wyśmienitym jedzeniem czy mrożonymi napojami. W Dubaju natomiast prawie nikogo na ulicy nie ma. Zresztą się po ulicy zbytnio nie chodzi, bo wszędzie jest daleko, a chodników mało. Oprócz metra, to komunikacja miejska prawie nie funkcjonuje. Jeździ się więc głównie swoim samochodem lub taksówkami, które akurat są tanie. Jedzenie niestety nie jest, chociaż czasem trafiają się jakieś niedrogie, bliskowschodnie knajpki, jednak trzeba się dobrze naszukać. Ale jak już się przejdziemy do jakiegoś skupiska ludzi, czyli do galerii handlowej, to trzeba się przygotować na wydatek co najmniej 100 PLN na podstawowego burgera z frytkami i shake'iem w jakimś trochę lepszym fast foodzie typu Shake Shack czy Five Guys. A jak się człowiek przyzwyczai do wydawania po 5-10 złotych na genialne pad thaie czy po 2-3 złote na mrożone tajskie herbaty, to ciężko się potem przestawić. :)
Ale wracając do relacji z lotów...
Samolot do Warszawy startuje o godz. 8:05, więc wstałem tego dnia bardzo wcześnie rano, by zdążyć na pierwsze metro, które dowozi bezpośrednio pod terminal głównego lotniska w Dubaju. Słońce nawet jeszcze wtedy nie wstało i ciekawie jechało się przez pogrążone w ciemności, jakby wymarłe, miasto. Nawet Burj Khalifa była o tej porze nieoświetlona i ledwo widoczna.
Tak jak na poprzednie loty, również i ten, bilet miałem zarezerwowany jako "standby". Moje szanse na dostanie się na pokład nie wyglądały jednak za dobrze. Był to weekend, a jak sprawdzałem dzień wcześniej obłożenie samolotu, to widać było overbooking klasy ekonomicznej i ponad połowę zapełnionych miejsc w klasie biznes. Nad ranem sytuacja się niby trochę poprawiła, ale nadal nie miałem pewnego miejsca.
A że do Warszawy Emirates lata tylko raz dziennie, to następną szansę dostania się na pokład miałem za 24 godziny. Tylko, że pewnie ten sam los by mnie czekał, bo to by była niedziela, a więc równie oblegany dzień tygodnia.
Z drugiej strony to nie płakałem, bo wcale mi się nie spieszyło z powrotem do kraju i temperatur w okolicy zera stopni. Po krótkim zastanowieniu przyszedł mi do głowy pomysł, żeby może znów sobie gdzieś polecieć. W końcu byłem i tak już w połowie drogi oraz nadal miałem możliwość skorzystania z tanich biletów, a druga taka okazja mogła się już nie powtórzyć.
Tylko gdzie by tu polecieć? Jakieś inne azjatyckie państwo? Chętnie, tylko gdzie można się dostać bezwizowo? Gdzie będzie dobra pogoda, jedzenie i co z kwestiami typu hotele, transport, dostęp do internetu? Nie wiem czy byłbym w stanie tak szybko zdecydować gdzie polecieć i to bez zrobienia chociaż podstawowego researchu.
W końcu sobie uzmysłowiłem, że jednak te 9 dni to nie był wystarczający czas na poznanie nawet i samego Bangkoku. Czułem mocny pad-thaiowy niedosyt, a i zimną Singhą bym nie pogardził. Do tego wszystkie kwestie logistyczne miałem już obcykane. Dlaczego więc nie wrócić jeszcze na trochę do stolicy Tajlandii, by jeszcze przez chwilę poczuć ten zwrotnikowy klimat? No więc, jak pomyślałem, tak i zrobiłem! A co, kto bogatemu zabroni... :)
Lot EK374: Dubaj - Bangkok (DXB-BKK)
No to już byłem w siódmym niebie, bo jeszcze nie leciałem na górnym pokładzie tej wielkiej kobyły. Jak sprawdziłem potem jeszcze rozmieszczenie miejsc, to wynikało z tego, że moje 24A jest do tego w pierwszym rzędzie samolotu. Mogę więc już właściwie powiedzieć, że leciałem pierwszą klasą! No... prawie. :)
Jak już wkroczyłem na pokład samolotu, wszedłem schodkami na górę i zobaczyłem swoje miejsce, to lekko mi się jednak humor popsuł. W moim miejscu przy oknie brakowało niestety... okna. No, ale widocznie tak te "prywatne kabiny pierwszej klasy" są skonstruowane... :)
Pasjonujący widok na wprost! I podobny po lewej, przez "okno". :) |
Z przodu miałem ściankę, ale za to miejsca w rzędzie numer 24 posiadają znacznie więcej miejsca na nogi niż standardowo. Do tego cały górny pokład posiada fotele w konfiguracji 2-4-2, a nie 3-4-3, jak na dolnym pokładzie! Taką samą konfigurację miejsc (tylko z deczka inne fotele) ma również biznes klasa, która znajdowała się tu z tyłu górnego pokładu. Ma się dzięki temu wrażenie, że podróżuje się znacznie mniejszym samolotem, przynajmniej jeśli chodzi o liczbę osób zabieranych na pokład.
Na górnym pokładzie miejsca przy oknach (chyba na całej długości kadłubu) posiadają do tego wygodne półeczki, które się bardzo przydają, jeśli przewozimy ze sobą spore ilości rupieci typu telefon, tablet czy aparat fotograficzny, z których korzystamy w trakcie lotu, a normalnie nie ma ich zbytnio gdzie odłożyć. Półki te dodatkowo jeszcze skrywają głębokie pojemniki.
Mój rząd znajdował się tuż przy jumpseat'cie oraz schodkach prowadzących na dolny pokład.
22:15 - rozdawano menu, karty wjazdowe do Tajlandii oraz zabawki dzieciom
22:40 - początek taxi
23:01 - "cabin crew prepare for take-off" z głośników
23:03 - wystartowaliśmy z Dubaju
Muszę przyznać, że dość dziwnie się czułem, gdy samolot startował, a ja nie miałem dostępu do żadnego okna i do tego jeszcze z przodu też miałem tylko widok prosto na ściankę. Ale jednak taka ilość miejsca na nogi robi różnicę, jeśli chodzi o komfort lotu. Do tego tylko jedna osoba siedząca obok i nikogo innego w zasięgu wzroku. To był zdecydowanie najwygodniejszy odcinek z tych wszystkich moich lotów. Taka trochę na serio biznes klasa, tyle że dla ubogich. :)
Mimo tego, co pokazane jest na schemacie, nie było obok tego miejsca pokładowej kuchni (o ile dobrze kojarzę). Niby były toalety na samym przodzie, ale nie na tyle blisko, żeby mogło to być męczące.
Jak już sobie poradziłem z wysunięciem dotykowego ekranu z podłokietnika oraz zorientowałem się, że przy moim fotelu nie ma gniazdka, jest jedynie wejście USB (przy fotelu obok były obydwa), to zacząłem przeglądać dostępne na tym locie filmy.
Zaledwie po trzech kwadransach od startu samolotu (ok. 23:50) otrzymałem kolację. Wybrałem sobie makaron "hokkien hae mee" z krewetkami, chili i marchewką serwowany z młodą kukurydzą, który był po prostu świetny! Powoli więc zacząłem się przygotowywać do czekającego mnie na miejscu kolejnego maratonu tajskiej kuchni.
Drugim daniem głównym do wyboru był grillowany kurczak w grzybowo-pieprzowym sosie ze smażonymi ziemniaczkami, szpinakiem oraz marchewką.
Sympatyczny steward na prośbę o czerwone wino do kolacji, dał mi od razu dwie różne buteleczki. Siedzącej obok mnie kobitce też. Gdy to jakoś skomentowałem, to powiedział, żeby się nie martwić i że on już o nas zadba. Chociaż szczerze mówiąc, to trochę rzucił te słowa na wiatr, bo potem się gdzieś ulotnił i niezbyt go było widać przez resztę lotu. :)
Tak jak główne danie było bardzo smaczne, tak sałatka, składająca się głównie z lodowatego makaronu, była już niezbyt zjadliwa. Deser - serowy mus ze słonym karmelem oraz białą czekoladą - na szczęście wszystko naprawił. Szczególnie kosztowany w trakcie słuchania dobrej muzyki.
Do "składania się z ciągłych powtórzeń" brakowało mi jeszcze tylko Baileysa na lodzie, ale właśnie ten wspomniany steward nie zdążył się pojawić w zasięgu wzroku, przed tym jak swój deser zjadłem. Chociaż oczywiście mogłem go przywołać przyciskiem, ale jakoś niezbyt lubię to robić.
Jak sobie jeszcze posłuchałem trochę Radiogłowych, to przyszła pora na film. Obejrzałem świetny "Jestem mordercą" Macieja Pieprzycy, a potem się zdrzemnąłem.
O 3:55 obudziła mnie informacja o rozpoczęciu zniżania. Byłem przykryty kocem, bo w kabinie mocno działała klimatyzacja i było na prawdę chłodno. Słuchałem też jakiegoś ambientu i jeszcze próbowałem trochę pospać lub przynajmniej poleżeć z zamkniętymi oczami.
Pod koniec lotu stewardessy zawsze zbierają koce oraz słuchawki. Jedna wrzuca koce do dużego worka, a inna zaczepia sobie słuchawki na ręku, jak już ma ich nadmiar i idzie z taką plątaniną kabli przez cały samolot, co wygląda dość komicznie.
Niestety po raz pierwszy trafiłem na jakąś służbistkę, która najpierw zabrała mi koc, mimo że powiedziałem jej, że jest zimno, a potem jeszcze wróciła po słuchawki, z których też korzystałem. Gdybym nie był taki półprzytomny, to bym tak łatwo jej tego koca nie oddał (lub przynajmniej udawał, że śpię i jej nie słyszę:), szczególnie że wcześniej zbierali koce/słuchawki jak ktoś z nich rzeczywiście nie korzystał, a nie "na siłę". Trochę mi więc pod sam koniec lotu zepsuła ona ogólne wrażenie.
Tak swoją drogą, to ze słuchawek i tak niezbyt się da korzystać pod koniec lotu bo muzyka czy filmy są często przerywane różnymi ogłoszeniami.
04:34 - "cabin crew prepare for landing" z głośników
04:37 (07:37 lokalnego czasu) - wylądowałem po raz drugi na lotnisku w Bangkoku
07:43 - samolot zakończył kołowanie i podjechał pod rękaw
Szybko o tym mniej przyjemnym incydencie zapomniałem, po raz kolejny w tak krótkim czasie odwiedzając Tajlandię! No ale i tym razem obżeranie się pad thaiem musiało się kiedyś skończyć...
Lot EK385: Bangkok - Dubaj (BKK-DXB)
Znów miałem szczęście do samolotu, którym leciałem. Kolejny raz był to nowiutki, parumiesięczny Airbus A380. Trzeba przyznać, że niesamowitą flotę posiadają linie Emirates.
Szczęście jednak trochę mi się skończyło, jeśli chodzi o miejsce. Wprawdzie załapałem się na lot bez żadnego problemu (klasa ekonomiczna była zapełniona zaledwie gdzieś w połowie) i nawet udało mi się wybrać fotel o numerze 27A, czyli na górnym pokładzie i przy oknie (które tym razem miało już nie być wyimaginowane), dokładnie trzy rzędy za miejscem na którym siedziałem w trakcie poprzedniego lotu.
Niestety jakimś dziwnym trafem, podczas oddawania bagażu, miejsce zmieniło mi się na 62G, co zauważyłem na wydrukowanej karcie pokładowej już po odprawie. Zostałem więc jednak na dolnym pokładzie, przy przejściu, z prawej strony środkowego rzędu. Miałem przynajmniej wolne miejsce obok.
O dziwo nie dostałem karty pokładowej na lot Dubaj - Warszawa (chociaż miałem ją dostępną w aplikacji na telefonie), ale upewniłem się, że bagaż zostanie nadany bezpośrednio do Warszawy. Tym razem już udało mi się nie przekroczyć dopuszczalnego limitu 30 kg.
Lot EK385 startował z Bangkoku o 1:05 w nocy, a w Dubaju wylądować miał zgodnie z rozkładem o 5:00 rano, czyli po 6:55h lotu.
Boarding przebiegł sprawnie i po parunastu minutach od pojawienia się przy bramce, siedziałem już w samolocie.
01:00 - rozdano menu (śniadaniowe)
01:04 - początek kołowania
01:16 - "cabin crew pleaase prepare for take-off" z głośników
01:18 - wystartowaliśmy
01:58 - podane zostały precelki oraz napoje
Tym razem obejrzałem komedię The House z genialnym Willem Ferrellem oraz Amy Poehler.
Robiłem się już dość głodny i trochę żałowałem, że nie wziąłem ze sobą żadnej przekąski do podręcznego, bo z zamawianiem tych opakowań trzech precelków na krzyż to jest więcej zachodu niż pożytku. Są też wprawdzie dostępne zupki chińskie, no ale to już bym chyba wolał pochrupać ten ich makaron na sucho. :)
O 4:55 zaczęto rozdawać wybrany osobom posiłki specjalne, wcześniej zamówione. O 5:16 w końcu dostałem i swój posiłek "zwyczajny" - śniadanie.
Pierwszym z dań do wyboru był "satay ayam", czyli kawałki grillowanego kurczaka serwowane z dżemem z chili, jarmużem oraz ryżem po tajsku. Drugim daniem głównym był natomiast omlet z serem i papryką serwowany z pieczonymi ziemniaczkami, pieczarkami, groszkiem cukrowym, pieczonym pomidorem oraz parmezanem.
Wybrałem tego sataya, chociaż zupełnie już nie pamiętam jego smaku. Przyczyn tego może być jednak sporo, bo albo był taki sobie, że od razu wyleciał mi z pamięci, albo tak świetny, że go szybko pochłonąłem, albo po prostu byłem mocno śpiący, ewentualnie lekko wstawiony (lub i jedno i drugie). :)
A do śniadania... ;) |
06:45 - informacja o rozpoczęciu zniżania
06:58 - zapięcie pasów
07:15 - "cabin crew prepare for landing" z głośników
07:18 (04:18 czasu lokalnego) - wylądowaliśmy w Dubaju
04:25 - koniec kołowania
04:29 - otwarto drzwi samolotu
Tym razem w Dubaju już się tylko przesiadałem, bez wychodzenia na miasto. Kierowałem się więc na "Connections". W międzyczasie przechodziło się jeszcze kontrolę bezpieczeństwa, ale nie trwało to długo, bo to tylko dla osób przesiadających się na kolejne loty.
Nie pamiętam czy ta informacja wyświetlała się jeszcze na monitorkach w samolocie (mogłem ten fakt przespać), ale na jednej z mijanych tablic sprawdziłem, że lot Emirates do Warszawy odlatywał będzie z gate'u B4. Udałem się więc w tym kierunku pokonując windy, krótką drogę pociągiem oraz jeszcze więcej wind.
Lot EK179: Dubaj - Warszawa (DXB-WAW)
W końcu dotarłem w okolice bramek i znalazłem całkiem wygodne wolne miejsce do siedzenia. Lot Emirates EK179 startował o 8:05, a więc czekały mnie jeszcze ze trzy godziny przysypiania na siedząco.
Przynajmniej takie miałem plany, wokół jednak było sporo głośno rozmawiających osób. W szczególności po polsku. Tak jak przez dłuższy czas nie słyszałem w ogóle naszego ojczystego języka, tak na lotnisku w Dubaju czekało mnie zderzenie z rzeczywistością i to w postaci ględzenia dwóch babek typu: "Ja tu zajęłam miejsce temu i temu, bo poszli do toalety, a jak wrócą to my sobie pójdziemy do bezcłówki coś kupić, bo widziałam coś tam, coś tam" itp. itd. Scena z pociągu w "Dniu świra" jak wypisz wymaluj. Sam lot też dostarczył podobnych emocji, jak żaden inny do tej pory, ale o tym jeszcze za chwilę.
Zaczął się w końcu boarding, ale się jakoś wyjątkowo nie spieszyłem widząc kolejkę osób stojących przed bramką. W końcu się jednak ruszyłem z miejsca, żeby przypadkiem nie przysnąć i nie przespać lotu do kraju, bo to by był dopiero przypał. :)
Jak już przyszła moja kolej na okazanie karty pokładowej, to okazało się, że jest jakiś problem. Dokładnie nie wiedziałem o co chodzi, ale już się bałem, że jednak samolot jest przepełniony i zabiorą mi miejsce na ten lot. Babeczka pracująca na bramce zadzwoniła po jakiegoś przełożonego i ten coś sprawdzał w systemie i też gdzieś dzwonił. W końcu się dowiedziałem, że jest coś nie tak z moim bagażem.
Tylko oczywiście nie wiedziałem co, przez co się zacząłem trochę stresować, że albo mi zgubili walizkę albo stłukli przewożoną butelkę tajskiego alkoholu albo jeszcze coś gorszego. Parę minut więc tak sobie poczekałem nie wiedząc co mnie czeka, ale jednak się okazało, że wszystko już w porządku i zostałem wpuszczony na lot.
W końcu byłem jedną z ostatnich osób na boardingu. Boardingu, ale na razie na pokład lotniskowego busa, bo niestety był to jedyny lot z całej mojej podróży na którym nie wchodziło się na pokład samolotu rękawem. Boeing 777 był bowiem oddalony od terminalu aż o dziesięć minut jazdy autobusem, z zegarkiem w ręku.
Jedyną zaletą takiego rozwiązania jest przynajmniej fakt, że można sobie chwilę popatrzeć na samolot z bliskiej odległości. Jeszcze przyjemniej, jeśli jest to w słoneczny, ciepły dzień. Chociaż będąc już lekko zmęczonym poprzednim lotem oraz kilkoma godzinami oczekiwania, wolałem już siedzieć w środku samolotu niż mu się przyglądać z zewnątrz. Czy tym bardziej robić mu zdjęć (których to w zasadzie w Emiratach Arabskich robić nie wolno).
Wysiadłem z ostatniego już busa i wszedłem po schodkach na pokład samolotu. Trzy Siódemki okazały się nową, bo lekko ponad jednoroczną, maszyną. Moje miejsce miało numer 43C i znajdowało się na jednym z ostatnich rzędów samolotu. Po jego lewej stronie oraz przy przejściu.
Wszystko byłoby więc fajnie, gdyby nie fakt, iż koło mnie siedziało dwóch sporych osiłków, prawdopodobnie z Rosji. Mogłem więc zapomnieć o wolnym podłokietniku z lewej strony.
Lot EK179 miał wystartować o 8:05, jednak wtedy to jeszcze wchodziłem na pokład. Kołowanie zaczęło się o 8:13, a pół godziny później, po dość długim podjeździe oraz oczekiwaniu w kolejce z innymi samolotami do pasu startowego, w końcu można było usłyszeć kwestię "cabin crew prepare for take-off".
08:45 - wzbiliśmy się w powietrze
Start był na tyle ciekawy, że po lewej stronie samolotu widać było z całkiem bliskiej odległości centrum Dubaju wraz z Burj Khalifą. Sporo więc szczęścia mieli pasażerowie siedzący po tej stronie.
Ale nie jest to jednak reguła. Startując z Dubaju nie zawsze ma się takie widoki lub mogą też one wystąpić po prawej stronie samolotu, tak jak na moim locie rok wcześniej. Akurat siedziałem po tej stronie przy oknie więc mogłem podziwiać wszystko na własne oczy. Nagrałem też te widoki na filmiku, który możecie obejrzeć na mojej stronie na Facebooku (centrum Dubaju widoczne jest od ok. 4:40 min).
Trochę ponad pół godziny po starcie, o 9:20, został podany pierwszy posiłek. Tak jak rok wcześniej było to kontynentalne śniadanko, tak teraz zostało ono ograniczone do słodkiej, francuskiej bułeczki z dżemem (plus kawa/herbata i soki). W sumie więc zmiana na minus, ale i tak fajnie, ze na tym locie dają coś więcej niż tylko jeden główny posiłek.
Znów mi czas zleciał na oglądaniu filmów czy słuchaniu muzyki. Niestety miałem też i mniej przyjemne widoki w trakcie tego lotu, nadające się bardziej na "Passenger Shaming":
Już nie mówiąc o koleżankach właścicielki tej stopy (a przynajmniej współpasażerkach z tego samego rzędu), które przez cały lot się bardzo irytująco zachowywały, np. urządzając sobie tańce na siedząco i udając, że śpiewają piosenki, których słuchały. Jak to dobrze, ze jednak z nimi nie sąsiadowałem lub za nimi nie siedziałem, bo chyba bym musiał pierwszy raz skorzystać w samolocie z torebki na wymioty. Nie będę mówił jakiej narodowości były te panie, ale z godziny na godzinę chciałem coraz mniej do tego kraju wracać. Jakieś 35- czy 40-latki, a zachowywały się jak małe dzieci na szkolnej wycieczce. Tak swoją drogą, to akurat z dziećmi nie kojarzę, żeby były jakieś problemy na żadnym z poprzednich lotów, którymi leciałem. Może też dlatego, ze ich za dużo na szczęście nie było (dzieci, a nie lotów). :)11:45 - rozdawano zamówione wcześniej lunche
Dość długo trzeba było czekać, bo dopiero pół godziny po rozdaniu posiłków specjalnych, o 12:15 sam dostałem posiłek. I to niestety... bez dania głównego. Chciałem wziąć wolno duszoną wołowinę w gęstym sosie, ale ta niestety się już skończyła w wózku (kilka rzędów wcześniej). Stewardessa miała jeszcze poszukać tego dania, ale dopiero jak rozdała te, które miała.
Zacząłem więc od bułki i sera żółtego oraz tej makaronowej przystawki. O 12:30 stewka wróciła, ale niestety z daniem z indykiem, bo wołowiny już nigdzie nie znalazła.
Danie to było całkiem smaczne, chociaż bez rewelacji. Szczególnie wizualnie ta kiełbaska z kurczaka się niezbyt prezentowała. :)
Deser (czyli ciasto cytrynowe z żurawiną i w serowej polewie) natomiast fajnie wyglądał dzięki tej świątecznej dekoracji (lot był w pierwszej połowie grudnia) z reniferem i pilotem Emirates nim kierującym, ale z kolei w smaku nie był jakiś za wyjątkowy.
Ogólnie nie był to może najsmaczniejszy posiłek, jaki jadłem na pokładzie Emirates, ale całościowo to pewnie najbardziej sycący ze wszystkich ostatnich lotów.
14:00 - informacja o rozpoczęciu lądowania
Zamawianie napoi/alkoholi zostało już zakończone. Zaczęto także zbierać koce oraz słuchawki.
14:33 - "cabin crew prepare for landing" z głośników
14:35 (11:35 czasu lokalnego) - wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie (15 min. po czasie)
Po wyjściu z samolotu trzeba było swoje odstać w kolejce do imigracji (które to stanowiska są dość dziwnie zorganizowane, jeśli chodzi o ich lokalizację). O 12:11 byłem przy odbiorze bagażu, a o 12:25 odebrałem swoją walizkę. Ze zmęczeniem oraz smutkiem w oczach i chęcią na kolejną, daleką podróż. :)
Podsumowanie wszystkich moich lotów Emirates
Ogólnie rzecz biorąc, bardzo wygodnie latało się na pokładzie Emirates z Warszawy do Bangkoku i z powrotem (i potem jeszcze z jednym:). Trzeba przyznać, że linie te mają świetną i wyjątkowo nowoczesną flotę samolotów. Lot Airbusem A380 robi wrażenie, a co dopiero takim eksploatowanym zaledwie od miesiąca! Reszta samolotów, którymi leciałem, z jednym wyjątkiem, też w zasadzie nowa.
Na pokładzie Emirates otrzymuje się darmowy dostęp do internetu, limitowany jednak do całych... 20 MB (oraz do wykorzystania w ciągu maksymalnie 2 godzin od pierwszego zalogowania się). Można też dokupić 150 MB lub 500 MB za 10 lub 16 USD (a przynajmniej wtedy były takie ceny). Większość foteli posiada zarówno wejścia USB, jak i gniazdka elektryczne.
Przeważnie do wyboru jest jakieś danie drobiowe lub wołowe, ewentualnie owoce morza. Na pewno w menu Emirates nie znajdziemy np. wieprzowiny, bo wszystkie serwowane dania są "halal", czyli dozwolone dla wyznawców Islamu. Napoi to już na szczęście widocznie nie dotyczy, bo alkohol to zbytnio halal chyba nie jest.. ;)
Porcje są przyzwoitej wielkości, chociaż taki jeden posiłek na około 6-godzinny lot to nie jest dużo. Sugerowałbym zabranie ze sobą na pokład jakiejś przekąski, byle nie kanapki z kiełbasą czy jajka na twardo. Będzie się miało przynajmniej co pochrupać do filmu. Szczególnie, że napoje czy alkohole można sobie w trakcie lotu zamawiać do woli.
I nie jest to prawda, że wysiadając czy tym bardziej przesiadając się w Dubaju nie można mieć żadnych procentów w organizmie, a za spożycie choć lampki wina na pokładzie Emirates zamykają do więzienia. Gdyby było inaczej to terminal mógłby się od razu zamienić w zakład karny. Co innego gdy ktoś ma nieważne dokumenty i próbuje robić awanturę. Wtedy bycie pod wpływem alkoholu nie pomaga, chyba że w powstawaniu clickbaitowych artykułów na swój temat.
Połączenie Warszawa - Bangkok u innych przewoźników
A jak wyglądają inne możliwości dostania się z Warszawy do Bangkoku? Nie ma aż tak dużo możliwości, jeśli chodzi o podróż na jednym bilecie. Tym bardziej żaden przewoźnik nie lata bezpośrednio. Krążyły plotki, że takie połączenie uruchomi PLL LOT, jednak najnowszą azjatycką destynacją LOTu został Singapur (z którego można się łatwo i tanio dostać do Bangkoku tanimi liniami).
Jeśli chodzi o połączenia z jedną przesiadką, to oprócz linii Emirates, z Warszawy do Bangkoku polecimy m.in. następującymi liniami: Qatar (z przesiadką w Doha), Finnair (przesiadka w Helsinkach), Aeroflot (przesiadka w Moskwie), Ukraine International (przesiadka w Kijowie), Turkish Airlines (przesiadka w Stambule), Air France (przesiadka w Paryżu), KLM (przesiadka w Amsterdamie) czy Air China (przesiadka w Pekinie).
Biletów najlepiej szukać na Skyscannerze. Tutaj sprawdzisz aktualnie najniższe ceny lotów Warszawa - Bangkok (i z powrotem).
Wygodnie może się podróżować szczególnie Qatarem, którego jeden lot z Warszawy wykonywany jest Dreamlinerem. Poza tym do Dohy latają już teraz z lotniska Chopina dwa kursy dziennie, a od listopada ma ich być w sumie 16 tygodniowo. Coś Emirates (z zaledwie jednym lotem z Warszawy dziennie) pod tym względem ustępuje swojemu bliskowschodniemu konkurentowi, a czasy przesiadek to przecież też bardzo istotna kwestia, jeśli chodzi o komfort podróży!
PS.
Relacja wyszła mi lekko przydługa, ale może znajdą się osoby, które dotarły aż do tego miejsca i to bez naciśnięcia przycisku "End" już na samym początku. :) Część powyższych zdjęć robiłem telefonem, także ich jakość nie jest rewelacyjna, ale niestety nie zawsze się chce wyciągać tę ciężką lustrzankę z torby lub po prostu nie ma na to czasu (albo nawet i nie można robić zdjęć).
To co teraz polecacie, jako drugą destynację w Azji Południowo-Wschodniej? Bo nie ukrywam, że ten kierunek mnie wyjątkowo oczarował! :)
A może ktoś leciał na podobnej trasie (lub również i do Bangkoku), ale z innym przewoźnikiem i chciałby się podzielić wrażeniami? Sam jestem ciekaw jak inne linie wypadają w porównaniu do Emirates, a szczególnie jak taki trip wyglądałby na pokładzie np. Qatar Airways.
Kliknij, jeśli podobał Ci się wpis:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz