Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze można było swobodnie latać samolotami, wybrałem się linią Emirates z Warszawy do Wietnamu. Była to już moja ostatnia możliwość skorzystania ze zniżkowych biletów dla członków rodziny pracownika tej bliskowschodniej linii lotniczej. Bilety kosztowały grosze, jednak znów były one typu „stand-by”, czyli bez gwarancji miejsca. Bardziej szczegółowo możecie o nich przeczytać w mojej relacji z podróży do Tajlandii również na pokładzie Emirates. Jest też tam przykład tego, jak niepewne mogę być te bilety, chociaż to dopiero wracając z Wietnamu mogłem się poczuć jak Tom Hanks w filmie „Terminal” Spielberga. Ale o tych moich przygodach – trochę później.
Planowałem zwiedzić trochę Wietnamu, więc bilety kupiłem w opcji „multi-city” – z Warszawy leciałem do Hanoi (oczywiście, skoro to Emirates, to z przesiadką w Dubaju), ale wracałem już z Sajgonu (Ho Chi Minh). W międzyczasie musiałem więc jeszcze pokonać ponad 1100 kilometrów (w linii prostej) dzielące oba te miasta. Pomogły mi w tym jednak wietnamskie tanie linie lotnicze Jetstar Pacific.
W Wietnamie chciałem spędzić miesiąc, czyli tyle na ile maksymalnie pozwala e-wiza, o którą trzeba aplikować jeszcze przed podróżą. Wspomniałem o niej więcej w tym poście, ale jeśli ktoś szuka szczegółowych informacji o różnego rodzaju wietnamskich wizach, to polecam wpis na blogu Plecak i Walizka. Chociaż aktualnie o podróży do Wietnamu można sobie tylko pomarzyć (ewentualnie poczytać o niej na blogu).